- Naprawdę ją
kocham.
- Ona ma
czternaście lat, a ty dwadzieścia pięć!
- Wiek to
tylko liczba!
- A
więzienie, to tylko pomieszczenie!
To uczucie, kiedy twoje życie zamienia się w
sitcom.
Jackson właśnie tak sobie leżał piątego dnia urlopu
na ławce na dworze i przypomniał tę scenę z „Przyjaciół". Z ogromnym
(wcale nie przesadzam, postawcie się na jego miejscu) bólem serca musiał
przyznać, że nawet bohaterowie głupich seriali komediowych są od niego
mądrzejsi. Co prawda ani on nie ma dwudziestu pięciu lat, ani Chommi
czternastu, ale sens ten sam. Opatulony grubą, zimową kurtką wstał i popatrzył
na pozostałości po wczorajszym ognisku.
Jest od niej o pięć lat starszy. Dotąd myślał, że
jej nie znosi. Ona ma chłopaka. Czuł się wstrętnie z myślą, że mógłby się w
niej zakochać. Czuł się winny.
Ale przecież ona kiedyś dorośnie, myślał, chcąc usprawiedliwić sam siebie
przed sobą. Już nawet zaczęła.
Nie wygląda wcale jak dziecko z gimnazjum.
Wstyd pomyśleć, co powiedziałby o nim Mark, gdyby
się dowiedział, kto zajął serce Jackson'a. Pewnie by go wyśmiał. I wyzwał od
zboczeńców, jak sama Chom. Kiedy zastanawiał się, co pomyśleliby o nim bliscy,
to zwykle pomagało i sprawiało, że nie chciał już robić tego, nad czym się
wcześniej zastanawiał. Teraz jednak zamiast nakierować swoje myśli na
odpowiedni tor, zrobiło mu się przykro. Dlatego kopnął z frustracji kamyk,
który leżał na ziemi, tuż obok jego buta, klnąc przy tym pod nosem.
- Auć! – syknął ktoś po tym jak w powietrzu
rozległo się ciche, stłumione puknięcie.
Wang podniósł głowę i zakrył usta dłońmi, zaskoczony, widząc przed sobą
Youngjae. Chłopak siedział na jednej z ławek przy resztkach ogniska i pocierał
tył głowy, patrząc na Jackson'a z kwaśną miną. – Wiem, wiem! Nie powinienem
tyle na raz pić... nie musiałeś we mnie rzucać kamieniem, i tak już umieram –
Chłopaczek jęknął, chowając twarz w dłoniach. A to wszystko jeszcze zanim Wang
powiedział słowo. Opuścił dłonie i podszedł do osiemnastolatka.
- Wybacz, stary, nie widziałem cię. – Właśnie, ale
jak to możliwe? Przecież patrzył w tę stronę. Może to dlatego, że miał ciemno
zieloną kurtkę i do tego kaptur na głowie? Mógł go nie zauważyć, prawda?
Przysiadł się do przyjaciela i pogłaskał jego głowę
w miejscu, w które trafił. O ironio, a jakby próbował, to by się nie udało. –
Bardzo boli?
- Tak bardzo, że chyba zaraz zwymiotuję – mruknął w
odpowiedzi młodszy, co ani troszeczkę nie pomogło w złym samopoczuciu
Jackson'a. Ten westchnął, opuszczając głowę. Jeszcze tego mu brakowało, żeby
zabił chłopaka dziewczyny, w której się zabujał.
Chociaż... może to jakieś wyjście?
Nie, no weź!
Potrząsnął głową i wsunął ręce do kieszeni kurtki.
- Hyung - zaczął młodszy, na co Wang odpowiedział
mruknięciem. - Co się wczoraj działo? - zapytał.
- Nie pamiętasz? Nic? - Youngjae pokręcił głową, po
czym znowu syknął z bólu, krzywiąc twarz w grymasie. - No więc, jak widzisz
trochę przesadziłeś z piwem. Strasznie kleiłeś się do Chommi... - opowiadał
Chińczyk, kiedy nagle wpadło mu do głowy coś okropnego. - ... i nie tylko! -
Chłopak popatrzył na niego z przestrachem. - Tak! Do innych dziewczyn też,
tuliłeś się do nich, szturchałeś i nawet chciałeś całować po policzkach, bo tak
je wszystkie kochałeś. - Jackson pokiwał głową z uniesionymi brwiami.
- O nie - jęknął osiemnastolatek, płaczliwie i wbił
wzrok w przestrzeń. Wyglądał tak, jakby cały świat mu się zawalił. Jackson
natychmiast pożałował swojego kłamstwa i westchnął cicho. - Co one sobie teraz
o mnie pomyślą?
Chińczyk, gdy to usłyszał przez pierwszych kilka
sekund mielił w głowie słowa chłopaka i w końcu zamrugawszy szybciej ściągnął
brwi ku sobie. Dlaczego pierwsze, o czym pomyślał, to opinia dziewczyn na jego
temat a nie uczucia Chommi? Patrzył jeszcze przez chwilę na chłopaka, by w
końcu wymusić śmiech i szturchnąć go w ramię mówiąc – Żartowałem! – Udawany
śmiech zniknął kiedy zobaczył zdezorientowany wzrok Jae. Widocznie nie trafił z
żartem.
- Kleiłeś się tylko do ChomChom – dodał,
uśmiechając się lekko i wcale nieszczerze. Youngjae westchnął z wyraźną ulgą,
jednak wciąż nie wyglądał na najszczęśliwszego na świecie. A tak właśnie
powinno być. Choi Youngjae zawsze był szczęśliwy, z tego słynął, że jego
uśmiech rozświetlał dzień często lepiej niż słońce. Gdy się śmiał, wszelka
depresja i zdołowanie odchodziło w niepamięć. Miał dar do przynoszenia poczucia
szczęścia ludziom wokół niego. Patrzenie, jak dar ten zanika to najgorszy ból
na świecie.
Tego ranka dało się wywnioskować, że wycieczkowicze
podzielili się na trzy grupy. Po ognisku wyłoniła się część bardziej niż
szczęśliwa, wydawało się nawet, iż chodzili w jakiegoś rodzaju błogim
uniesieniu, a należeli do niej przede wszystkim liderzy obu zespołów, Xiah i
Alice. Gdyby ta ostatnia stwierdziła, że jej sekretem wiecznego szczęścia jest
rozmowa z jednorożcami i wróżkami, nikt by się nawet specjalnie nie zdziwił. Do
drugiej grupy należeli Jackson, Youngjae, Renee, która nie wiedzieć czemu od
rana nie zamieniła z nikim ani słowa i sprawiała wrażenie chorej, BamBam – on
też zachowywał się dziwniej niż zazwyczaj, nawet dziwniej niż ostatnio, co
przecież też nie było normalnym jego zachowaniem. No i jest jeszcze Grace,
która właściwie nie robiła nic innego niż zawsze, po prostu była sobą. Grupa ta
charakteryzowała się przygnębiającym nastawieniem i niepokojącym zachowaniem,
przy czym nikt inny oprócz tych pojedynczych osób nie wiedział, o co mogło im
chodzić, za wyjątkiem Grace – jej problemem było po prostu wszystko. Bezstronni
pozostali jedynie Yugyeom oraz Chommi, którzy próbowali zaakceptować humorki
swoich przyjaciół i zrozumieć, co się tak właściwie stało. Przez drastyczną
różnicę w samopoczuciu trzech wspomnianych grup nie było możliwości
zadecydowania, co powinni robić ego dnia. Kiedy ktoś już miał pomysł, reszta
nie miała ochoty go realizować. I tak bezczynnie toczył się ich piąty dzień na
Jeju-do.
°
Około godziny piętnastej Jackson siedział w pokoju
dziewczyn razem z Xiah i Alice. Mimo, że czuł potworne przygnębienie, starał
się to maskować na różne sposoby. Nie miał przy sobie Mark'a, który wypełniłby
jego potrzebę posiadania kogoś przy sobie fizycznie. Bo nawet jeśli rozmawianie
z nim równało się z gadaniem do ściany, to pustka w jego sercu, wołająca o
dostarczenie choćby małej porcji kontaktu fizycznego była zaspokajana. Mark
lubił się przytulać, szczególnie do Jackson'a. Wang był w tym naprawdę świetny,
przy nim każdy czuł się kochany i doceniany. Niestety Mark wrócił wczoraj do
Seulu razem z Jinyoung'iem. JB wolał spędzać czas z Saeryeong, BamBam chyba się
obraził na cały świat, a Yugyeom starał się nim jakoś zająć i przypilnować, by
przypadkiem nie popełnił samobójstwa z tego całego focha. Z kolei Youngjae, to
biedne słoneczko leczył się z kaca. Zostały mu tylko dziewczyny. Odwiedził więc
Xiah i Alice w ich pokoju. Dziewczyny także miały połączone łóżka, na których
porozrzucały swoje kosmetyki do malowania i rozmawiały na tematy, których
mężczyźni nie powinni nawet próbować zrozumieć. Jackson jednak do normalnych
nie należał, więc przysiadł się do nich i zaczął wypytywać, a nawet próbować na
sobie poszczególnych produktów.
W komencie, kiedy Alice podkręcała mu rzęsy zalotką
do pokoju weszła Chommi, a z telefonu Jackson'a zaczęły wydobywać się
przeraźliwe krzyki. Był to nagrany głos Mark'a Tuan'a, krzyczący „JACKSON-AH~
KOCHAM CIĘ NAJMOCNIEJ NA ŚWIECIE!" Dziewczyny, włącznie z ChomChom popatrzyły
na niego pytająco, na co ten uśmiechnął się uroczo i wzruszył ramionami.
- Kocha mnie! – po czym wziął telefon do ręki i
odebrał połączenie od swojego przyjaciela. – Mark, mój najlepszy przyjacielu! –
wrzasnął szczęśliwy. Mark odpowiedział mu coś, czego nikt poza Chińczykiem nie
słyszał, ale jego reakcja mówiła jasno, że nie było to nic miłego, a nawet
obraźliwego, przez co mina Wang'a nagle zrzedła. – Co słychać? – powtórzył,
rzucając jednocześnie spojrzenie wszystkim trzem dziewczynom i w stronę okna. –
Są straszne nudy, na dworze pada deszcz, ta mała świnka ChrumChrum wróciła
właśnie ze spaceru ze swoim chłopakiem i jest cała przemoczona, Liderzy
romansują dzisiaj w swoim pokoju, a BamBam chce się chyba zabić na kablu od
swojej prostownicy. – Opowiadał beznamiętnym tonem, opierając się plecami o
ścianę za nim. – Ja siedzę z dziewczynami i maluję paznokcie na różowy –
odpowiedział po krótkiej przerwie, unosząc dłoń tak, by móc obejrzeć jeszcze
raz swoje paznokcie. – Stary, nawet sobie nie wyobrażasz, jakie to obrzydliwe
uczucie. Nie rozumiem, jak one mogą sobie to robić codziennie. Jeszcze
śmierdzi, jakby zawierało całą tablicę Mendelejewa. Tylko się dziwię, że
jeszcze mi palców nie wypaliło.
W między czasie Chommi usiadła obok Alice i
dołączyła się do zabawy w wizażystki. Widać nie przeszkadzało jej w ogóle, że
miejsce, które zajęła było także blisko jej arcy wroga.
Nagle wszyscy usłyszeli dobiegający z słuchawki
Jackson'a hałas. A skoro nawet dziewczyny to słyszały, to musiał to być
naprawdę wielki huk. Popatrzyły na chłopaka, a on na nie i z przestrachem,
wyprostował się, pytając, co się stało.
- Mark? Co to było? Wszystko w porządku? – Przez
kilka sekund milczał z otwartą buzią. – Ma-Mark! Halo! Yah! Dlczaego, yah, Park
Jinyoung, co tam się dzieje?! Aish, poważnie... - syknął, patrząc na ekran
swojego telefonu.
- Co się stało? – spytała, przejęta Alice.
- Nie wiem, chłopaki chyba coś potłukli, Jinyoung
nagle zabrał Mark'owi telefon i się rozłączył.
- Myślę, że to co im się pobiło, to ich potrzeba
rozmowy z tobą – bąknęła Jung, co tak zaskoczyło Jackson'a, że nie zdążył się
na nią zdenerwować. Dlaczego? Bo sam uważał, pierwszy raz w życiu, że
dziewczyna mu naprawdę pocisnęła i to nie byle jak! Alice i Xiah śmiały się w
głos i szturchały Chińczyka, który patrzył zszokowany i jednocześnie wbity w tę
ścianę za nim, jak kołek w ziemię i jeszcze ze szczęką przy samym pępku na
piętnastolatkę. Ta z zimną krwią testowała kolor czarny (jak prawdziwa savage)
na swoich paznokciach i w ogóle nie zawracała sobie głowy reakcją pozostałej
trójki.
- Taakaa jesteś? – przesiadł się na kolana, przy
czym jednocześnie zbliżył do nastolatki. – A ja się starałem być dla ciebie
taki miły!
- No szczególnie to „Chrum Chrum" było miłe,
panie „z-Chin", przemiłe! – odwarknęła, patrząc mu prosto w oczy. – Te
tabuny dziewczyn to jednak były szczęściary, że mogły z tobą chodzić, naprawdę
wiesz, jak się obchodzić z kobietami! – Wygłosiła ten monolog z takimi
emocjami, że atmosferę wokół dych dwojga można było kroić nożem. Na końcu jeszcze
poklepała go po piersi, jak równego sobie wiekiem. Nie minęła chwila, a znowu
zaczęli się kłócić, jak przed przyjazdem tutaj. To śmieszne, jak zmienne były
ich charaktery. Jeszcze wczoraj wieczorem dzielili się piankami z jednego
patyka, a dzisiaj znowu jedno krzyczy do drugiego, że nienawidzi go najmocniej
na świecie. Chociaż to nie prawda. W gruncie rzeczy ani on tak nie myślał, ani
nawet ona, choć najbardziej to wszystko przeżywała.
°
Dwa ostatnie dni spędzone na Jeju były już nieco
męczące dla jedenastki młodych artystów. Od nastolatków, a czasem i dzieci
szkoleni byli do życia w ciągłym ruchu, przystosowani do bezustannych prób,
występów, stresu i emocji. Tak długa przerwa, jak tydzień laby to rzadkość u
artystów JYP Entertainment. Niektórzy w tym czasie starali się mniej więcej
utrzymać kondycję, ale większość z nich najzwyczajniej w świecie obijała się
dnie całe. Powrót do wytwórni wiązał się także z powrotem do specjalistycznej
diety, do całodziennych treningów i wstawania o świcie. Powrócą także
styropianowe pojemniki z dokkboki i jedzenie w salach treningowych.
Ale przede wszystkim powróci ChomSon – nowy
oficjalny duet JYP. Zbliżając się do dzielnicy Gangnam w Seulu, na której mieścił
się budynek wytwórni, widzieli za szybami samochodów wielkie billboardy z
największymi gwiazdami k-pop'u, w tym ostatni plakat GOT7, a w samym Gangnam na
miejscu poprzedniego plakatu Chocolate Cake „Hot Debut" pojawił się plakat
z Jackson'em i Chommi.
To oznaczało, że szykuje się przynajmniej
trzytygodniowa promocja medialna. Ty tygodnie, dzień w dzień, godzina za
godziną, wspólne ćwiczenie, tańczenie, śpiewanie – trzy tygodnie z Jang Chommi.
Jak on to wytrzyma? Albo zabije ją, albo samego siebie.
A co potem? Co, kiedy skończy się promocja? I co w
tym czasie będą robili pozostali? Kiedy będą mogli zacząć pracować nad kolejnym
albumem skoro Mark nadal siedzi połamany w domu?
Wystko robi się coraz trudniejsze, wszystko plącze
się coraz bardziej. Każdy ma coraz więcej sekretów. Czy zbliżają one do siebie
ich wszystkich czy raczej dzielą?
- Witajcie w domu, moje kochane dzieci! - zawołał
Park Jinyoung (ten oryginalny), kiedy uczestnicy wycieczki weszli do budynku
wytwórni. Alice i Xiah natychmiast podbiegły do niego i przytuliły go, jakby na
prawdę był ich ojcem, a reszta przywitała się ukłonem albo samym skinięciem
głowy.
- Nie mogliśmy nawet zawieźć bagaży do domu, bo
koniecznie nas tu potrzebowałeś - mruknął Yugyeom, ściągając kaptur z głowy
nadal przygnębionego BamBam'a. - Ta podróż była na prawdę męcząca...
- Wierzę na słowo. Niestety musiałem was tu
ściągnąć właśnie dzisiaj, aby przedstawić wam plany na najbliższy miesiąc.
Te słowa jakby ożywiły zebrany w korytarzu tłum. W
oczach piosenkarzy pojawiły się iskierki szczęścia i podekscytowania.
Przynajmniej teraz wiedzieli, że nie przyjechali tu na marne.
- Mark i Jinyoung powinni zaraz przyjechać, a
tymczasem zapraszam was do sali teatralnej. - Po swoich słowach, wskazał dłonią
w stronę, którą powinni się udać. - Mam nadzieję, że wypoczęliście wszyscy, bo
teraz zacznie się ciężka praca
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz