poniedziałek, 8 maja 2017

Double World [#3]



Kolejny sekret do ukrycia. Nic wielkiego, zawsze chowała w swoim sercu wiele tajemnic. Ta, jednak była o wiele ciekawsza, większa i poważniejsza. Idąc rano do uczelni myślała o tym, że jeszcze chwilę temu widziała się twarzą w twarz z najprawdziwszym w świecie mężczyzną. W dodatku nie byle jakim, bo był rebeliantem. Wkradł się do Tenera, sam jeden, ryzykując nawet więcej niż swoje własne życie. Był niesamowity, nie tylko na zewnątrz. Odwaga w jego sercu ją zachwycała, elokwencja oczarowała, a posiadanie z nim wspólnego celu... zwyczajnie ją podekscytowało.
Przegadali pół nocy na tematy związane z rebelią i światem poza murami miasta. Drugie pół nocy Yoojung leżała, wyobrażając sobie, jak może wyglądać to, o czym rozmawiali, jakie mogą być skutki działań rebeliantów i wszystkie jej marzenia, jak powoli stają się prawdą.
Czy się bała? Oczywiście, że tak. Ale ponad swoim strachem widziała przyszłość, która może wyglądać zupełnie inaczej, jeśli ona nie weźmie udziału w walce o nią. Poza tym była również niesamowicie szczęśliwa. Chciała zobaczyć, jak wygląda świat poza murami miasta. Jin powiedział jej, że las, przez który mieli przejść, Ferrus, to niebezpieczna dzicz. Pełna przerażających zwierząt, bestii (chociaż z pewnością nie miał na myśli takich bestii, o jakich myślała z początku Yoojung), zabójczych roślin i pułapek zastawionych przez ludzi setki, lub nawet tysiące lat temu. Ale to jej nie zrażało, raczej napawało większą ekscytacją i radością, choć jednocześnie czuła smutek, gdyż będzie musiała zostawić  swoich przyjaciół i matkę.
Z samego rana odprowadziła chłopaka pod mur, gdzie znalazła go poprzedniego dnia i pożegnała się. On jednak obiecał wrócić. Kazał jej zastanowić się nad dołączeniem do rebelii, a kiedy spotkają się znowu miał ją zabrać ze sobą, lub zostawić i nigdy więcej się z nią nie widywać. Zgodziła się na taki układ, choć w rzeczywistości podjęła decyzję na długo przed poznaniem go. Chciała jeszcze tylko spędzić trochę czasu z przyjaciółmi i z matką.
- Yoojung-ah! - Na dźwięk swojego imienia obróciła się i zobaczyła idącą w jej stronę szybkim krokiem Kim Doyeon. - Wszystko w porządku? - zapytała, równając kroku z niższą.
- Jasne, czemu pytasz? - uśmiechała się tak promiennie, że przyćmiewała samo słońce. Wyglądało na to, że nic złego się nie stało, a to uspokoiło nieco Kim.
- Dzwoniłam wczoraj do ciebie, nie odbierałaś - wytłumaczyła, a Yoo zahaczyła kosmyk włosów za ucho, chcąc ukryć zaskoczenie słowami jej przyjaciółki.
- Oh, nie zauważyłam - Prawda jest taka, że zostawiła telefon w kuchni, kiedy szukała makaronu i do tej pory tam leżał. Zupełnie o nim zapomniała, kiedy miała na głowie niespodziewanego gościa, choć zwykle nie wypuszczała go z rąk. - Wiesz, byłam zajęta wieczorem...
- Co takiego robiłaś? - spytała idąc z przyjaciółką ramię w ramię drogą do uczelni.
- Trochę pisałam - skłamała na poczekaniu.
- Tą piosenkę dla Tzuzyu?
- Tak, dokładnie. - Doyeon ładnie jej dzisiaj pomagała w utrzymaniu tajemnicy, nie zdając sobie nawet z tego sprawy. - Mówiłam ci wczoraj, że tylko porozmawiamy i tak było.
- No ja nie wierzę. Od kiedy one się takie komunikatywne zrobiły? - mruknęła, zdziwiona dziewczyna. - A jak ona leci?
- Co? - Yoojung popatrzyła na nią zdezorientowana. Cóż, mogła się spodziewać, że będzie chciała znać treść jej dzieła. Zawsze pierwsza oceniała jej prace.
- No ta piosenka. Zanuć, czy coś...
- Nie, nie, bo to tylko tekst...
- No to dajesz - nie dawała za wygraną. Yoojung cofnęła w głowie pochwałę dla pomocnej Do.
- Co? Mam ci wyrecytować? - mruknęła, nie dając po sobie znać, że coś było nie tak.
- Jak chcesz, to możesz nawet zatańczyć - zaśmiała się wyższa z dziewczyn.
- No przestań, Do – prychnęła, odwracając głowę w przeciwnym kierunku i wtedy ujrzała swoje wybawienie.
- Nie bądź taka skromna, Jungie - szturchnęła ją w ramię z rozbawieniem, czekając niecierpliwie, by usłyszeć tekst piosenki.
- Patrz, Somi do nas biegnie - powiedziała Yoojung, wskazując palcem na biegnącą w ich stronę dziewczynę.
Jeon Somi idealnie pasowała do tej dwójki. Była, jak wisienka na torcie czekoladowym. Mieszkała może nieco dalej od Yoojung i Doyeon, ale nigdy nie stanowiło to dla nich problemu, by się spotkać i spędzić razem czas. Z Yoojung łączyło ją szaleństwo i zupełnie niestandardowy tok myślenia, a cechą wspólną z Doyeon było wielkie waleczne serce i współgrająca z nim siła fizyczna. Wyróżniała się sama tylko tym, że zwykle miała głupawkę i chyba chorowała na ADHD, bo zawsze wszędzie było jej pełno.
- Dziewczyny! - krzyknęła, przeciągając samogłoski i rzuciła się obydwu przyjaciółkom na szyje. - Nie uwierzycie, co się dzisiaj stało... - podekscytowana zasłoniła usta dłońmi. Zapowiadało się na coś niesamowicie spektakularnego, ale po tej wariatce można się było spodziewać wszystkiego. Dlatego obie Kim i Choi patrzyły na nią spokojnie, bez większych oczekiwań. - Skończył mi się okres!
Doyeon prychnęła pod nosem, a Yoojung zaśmiała się wesoło.
Na przystanku wsiadły do tramwaju, z którego wyszły pod bramą uczelni. Był to jeden z większych budynków w całym mieście, uczyły się w nim dziewczęta od dziewiętnastego roku życia, czyli klasy trzynastej. Cała trójka – Choi Yoojung, Kim Doyeon oraz Jeon Somi były na czternastym roku swojej nauki. Większość znajomych Yoojung uczyła się w kierunku artystycznym, sztuki plastycznej, lub literatury. Jedynym wyjątkiem była Somi, która zdecydowała zmienić swoje przeznaczenie i przenieść się w przyszłości do dystryktu performującego. Od dziecka kochała taniec i nie potrafiła sobie wyobrazić siebie w innej pracy niż taka. Aczkolwiek nie miała łatwo na swoim kierunku. Musiała starać się o wiele mocniej niż reszta dziewcząt z jej klasy, dodatkowo nie była tam lubiana, a czasami stawała się nawet obiektem poniżania i wyśmiewania, choć nie zdarzało się to nazbyt często. Tak czy siak, z jej charakterem było to trudne. Wolałaby raczej śmiać się razem z resztą i rozśmieszać ich na swój sposób, cieszyć się z nimi. Na szczęście miała wielki dystans do siebie, więc nigdy się nie poddawała, mimo, że czasami miała zwyczajnie ochotę uciec.

*

Dnie mijały w mieście kobiet jeden za drugim zupełnie zwyczajnie. Tylko Yoojung była świadoma, że spędza ostatnie chwile w zwyczajnym świecie, ale mimo wszystko starała się zachowywać zupełnie normalnie. Normalnie chodziła na zajęcia do uczelni, normalnie spotykała się ze znajomymi i jak zawsze uciekała przed paczką Tzuyu. Udawało jej się to ostatnimi czasy tak świetnie, że w końcu liderka grupy postanowiła sama zająć się swoją sprawą, o czym jej ofiara jeszcze nie zdawała sobie sprawy. A miało się to stać tamtego dnia. Wtedy, gdy Yoojung najmocniej kleiła się do swojej matki, a wieczorem wsunęła karteczkę do jej torby, kiedy wyjeżdżała z powrotem do Soul’u. Doyeon i Somi też takie dostały.
Z początku były bardzo zdezorientowane. Somi pomyślała, że to tylko głupi żart i odgryzie jej się następnego dnia po drodze do centrum, a Kim Doyeon nie chciała w to wierzyć. Coś, jednak nie dawało jej spokoju. Pierwsze pięć minut przesiedziała w swoim pokoju, czytając list pożegnalny od przyjaciółki. Brzmiał on tak, jakby chciała popełnić samobójstwo. Ale to byłoby bez sensu. Nic nigdy nie wskazywało na to, by Yoojung miała dosyć swojego życia. I wtedy przyszła jej do głowy myśl. Przecież Yoo wiecznie skrywała sekrety. Może to prawda? Może faktycznie czuła ból, nie mogła już wytrzymać, chciała odejść, tylko nikomu nigdy o tym nie mówiła? I nikt nie był nawet w stanie jej pomóc.
Skontaktowała się z Somi. Dowiedziała się od niej, że ona także dostała wiadomość pożegnalną. Zdecydowały, że muszą natychmiast się spotkać. Somi przybiegła najszybciej, jak tylko mogła pod blok Doyeon, a stamtąd razem skierowały się dalej do mieszkania Yoojung.
- To musi być żart – powiedziała Jeon, kryjąc za swoimi słowami potężne zdenerwowanie. – Yoojung taka nie jest, przecież ona bez przerwy się śmieje. Nawet częściej niż ja. Nawet, jak jest zła, to jest pocieszna…
Stanęły przed drzwiami jej mieszkania na klatce schodowej. Doyeon bez słowa zapukała ośrodka. Nie miała głowy, by w takim momencie gadać, martwiła się o przyjaciółkę. Martwiła się, że to, co napisała jej w liście mogło być prawdą. Po chwili oczekiwania i głuchej ciszy, zapukała ponownie.
- Zgrywa się, prawda? – Somi zaśmiała się nerwowo. Gdy, jednak zobaczyła przerażone spojrzenie Doyeon, sama pobladła na moment.
- Wyważamy – rzuciła Kim, cofając się o dwa kroki w tył. Prawie natychmiast zamachnęła się nogą i uderzyła z całej siły w drewniane drzwi, które otworzyły się przed dziewczętami szeroko. Wbiegły do środka, szukając jakiegokolwiek znaku życia, czy to jej, czy jej matki, ale w mieszkaniu nie spotkały żywej duszy. – Somi, ja nie wierzę… - Doyeon złapała się za głowę obiema rękoma, czując, jak do jej oczu napływają łzy. Panikowała. Miała wrażenie, że odchodzi od zmysłów, zupełnie nie panowała nad emocjami. To, co się działo było dla niej kosmosem i nawet nie zdawała sobie sprawy, że to dopiero początek.
- Nie płacz, Do – Somi złapała przyjaciółkę za ramiona, próbując opanować sytuację i zachować trzeźwy umysł. W takim momencie uważała to za najważniejsze. – Musimy ją znaleźć, chodź. Tu jej nie ma.
Wyciągnęła dziewczynę z mieszkania na ulicę i zatrzymały się przed blokiem. Słońce coraz mniej świeciło, chowając się za budynkami , nawet tymi najniższymi. Musiały się spieszyć.
A zdecydowanie ostatnim, czego chciały właśnie wtedy było spotkanie z arcy wrogami, czyli Tzuyu i jej wiernymi przydupasami, jak nazwała w głowie Minę i Chaeyoung. Niestety właśnie w tamtym momencie podbiegły do nich trzy wspomniane dziewczyny bynajmniej z dobrymi zamiarami.
- Kim Doyeon, gadaj, gdzie jest Yoojung! – zawołała Tzuyu, łapiąc wyższą od siebie dziewczynę za koszulkę. Zrobiła to szybko i mocno, ale tym razem Do była zbyt zrozpaczona i zdezorientowana, by jakkolwiek na to zareagować, poza płaczem. Za to trzeźwo myśląca Somi, równie silna, co Kim, odepchnęła od kumpeli jej napastniczkę.
- Zostaw ją, do cholery! – wrzasnęła, wściekła. – Lepiej się przyznaj, to twoja wina?!
- O czym ty mówisz?! – syknęła, zdziwiona reakcją dziewczyny.
- Yoojung zniknęła, zostawiła nam tylko listy pożegnalne. – Wzięła kilka płytkich oddechów, przerażona obrotem spraw. – Ty ją wiecznie gnębiłaś, przez ciebie chce się teraz zabić, a my nawet nie wiemy, gdzie jej szukać! – Popchnęła liderkę grupy tak, że upadłaby na ziemię, gdyby nie czujna Mina. Chaeyoung niemal natychmiast zareagowała, chcąc zrewanżować się boleśnie na Somi, jednak została powstrzymana.
- Czekaj, chwila! – Tzuyu złapała swoją wkurzoną koleżankę za łokieć i przyjrzała się roztrzęsionym przyjaciółkom Yoojung. – Mówisz poważnie? Serio zniknęła?
- Słuchaj, jeśli ona zginie, wtedy ja zabiję ciebie gołymi rękami, rozumiesz?! – wrzasnęła Jeon, szarpiąc przeciwniczkę za ubrania.
- Przestań, to nie ma sensu – mruknęła Doyeon, wycierając łzy, gdy już się w miarę otrząsnęła. – Trzeba ją znaleźć, zanim będzie za późno.
- Słuchajcie – Mina zabrała głos. – Ja chyba wiem, gdzie może być.

Cała ich piątka natychmiast pobiegła w miejsce, gdzie bloki osiemnasty i dziewiętnasty graniczyły ze sobą. Nikt nie zastanawiał się, dlaczego największe utrapienie Choi Yoojung i jej przyjaciółek teraz próbowało im pomóc. Liczyło się tylko to, że wszystkie przejęły się jej losem i razem zaczęły jej szukać.
Doyeon stanęła przed szczeliną i zajrzała w głąb. Robiło się coraz ciemniej, jednak zobaczyła w mrokach zaułka po drugiej stronie budynku drobną postać.
- Yoojung-ah! – zawołała, nim zaczęła przeciskać się między ścianami. Wyszła po drugiej stronie i tam zobaczyła swoją małą, śliczną siostrzyczkę. Ogromny kamień spadł jej z serca, gdy ją ujrzała całą i zdrową, ale ulga nie zagościła na długo w jej sercu, a to dlatego, że po chwili przeniosła wzrok z niej na osobę kryjącą się za śmietnikiem. Pod tym kątem niewiele dałoby się skryć, więc widziała go dokładnie. Jego, bo kobietą nie mogła go nazwać. Po chwili ciemna postać wynurzyła się z cienia i podeszła bliżej Yoojung. Doyeon cofnęła się, ledwie przesuwając nogi z przerażenia i wpatrując się wielkimi oczyma w osobę przed sobą. Człowieka o szerokich ramionach, wyraźnie zarysowanej linii szczęki, którą widziała nawet pomimo kaptura na jego głowie.
- Doyeon, co ty tu… - odezwała się Yoojung, jednak wtedy do zaułka wśliznęła się pozostała czwórka, każda po kolei stając obok Do (albo raczej za nią) i patrząc na intruza z szokiem wymalowanym na twarzach. – Co się dzieje… dlaczego… jak mnie znalazłyście?
- Jin-ah, Byeol-ah – usłyszeli głos, zbyt niski, zbyt głęboki dla kobiety. - musimy się zbierać, słońce zaraz za-aa… - Kolejna osoba wyłoniła się zza dwójki stojącej przed piątką skamieniałych dziewcząt. Jego ramiona wydawały się być jeszcze szersze od zakapturzonego człowieka. Pół twarzy schowaną miał za czarną maską, a jego oczy były bardzo wąskie, ostro zahaczone do środka, równie czarne co oczy tego pierwszego. Według Doyeon były wręcz mroczne, przerażające. Pomiędzy lewym okiem a brwią nad nim miał dwa pieprzyki i widok jego osoby wywołał nieprzyjemne dreszcze na jej plecach. – Aha – mruknął, kiwając głową. – No to mamy problem.
Gdy jego wzrok spotkał się w powietrzu ze spojrzeniem skamieniałej Doyeon, dziewczyna przestała oddychać na moment. Pierwszy raz w życiu była tak przerażona, że nie mogła nawet się ruszyć, ani odezwać. Jak na złość obcy przed dłuższą chwilę nie odrywał od niej wzroku, przez co miała wrażenie, jakby wiązał jej duszę grubymi sznurami.
- Yoojung, wyjaśnisz nam to? – zapytała Somi, zdruzgotana i skołowana, jak nigdy wcześniej, wskazując palcem na postaci, stojące za dziewczyną. Choi popatrzyła na Jin’a, który powoli przestawał sprawiać wrażenie nieszkodliwego.
- Wydaje mi się, że wszyscy potrzebujemy wyjaśnienia – odezwał się milczący dotąd gość w kapturze.
- Czy to jest… - Tzuyu wyszła przed szereg, wpatrzona w osoby przed sobą. – Czy to są mężczyźni?
- Nikomu nic nie powiedziałam, przysięgam! – Yoojung obróciła się przodem do zakapturzonego chłopaka. – Nie miałam pojęcia, że tu przyjdą!
- Teraz to już nie ma znaczenia – powiedział z westchnieniem, wyraźnie zdenerwowany. Wymienił spojrzenia z drugim mężczyzną i oboje popatrzyli po twarzach zagubionych dziewcząt. Wydawało się, jakby potrafili porozumiewać się bez słów, jakby znali wzajemnie swoje myśli. Problem polegał na tym, że żadna z dziewczyn nie miała pojęcia, o co im chodziło, a czuły, że to, co planowali bezgłośnie nie było dla nich najlepsze. Obserwowały, jak w pewnym momencie obcy w masce przechodzi obok nich i staje przed szczeliną pomiędzy blokami, zagradzając drogę ucieczki. W pewnym momencie rozpiął czarną bluzę, którą miał na sobie i wyciągnął spod niej niewielki pistolet, kierując go od razu w stronę jednej z dziewczyn, a mianowicie Chaeyoung. Ona w przeciwieństwie do reszty nawet nie drgnęła, widząc wycelowaną w swoim kierunku lufę. Reszta podskoczyła na miejscu, lub cofnęła się, zakrywając usta. Son Chae podniosła powoli dłonie w górę, patrząc w wąskie czarne oczy. W tamtym też momencie Jin złapał Yoojung za rękę, przyciągnął mocno do siebie i przycisnął ją plecami do swojej klatki piersiowej, jednocześnie przystawiając jej własną broń do skroni.
- Ji-Jin-ah… - zaczęła, wystraszona Yoojung, trzymając za jego rękę, którą przytrzymywał ją blisko siebie obiema swoimi, jakby chciała go tym powstrzymać od zrobienia tego, co zamierzał. Cokolwiek to było. – Poczekaj… nie róbcie tego, załatwimy to inaczej…
- Po pierwsze, macie być cicho – odezwał się Jin, chłodnym poważnym głosem, patrząc każdej z dziewcząt po kolei w oczy. – Jedno słowo i wasza przyjaciółka zginie – powiedział, przyciskając pistolet mocniej do jej głowy. – Wejdziecie teraz do tego kontenera – wskazał ruchem głowy na śmietnik, który stał w rogu, po czym kontynuował. – Przez godzinę będziecie w nim siedzieć, ani minuty krócej. Kiedy z niego wyjdziecie w kompletnej ciszy – każde słowo wypowiadał dokładnie i wyraźnie, odpowiednio akcentując, by wszystko zrozumiały. – nas już tu nie będzie. Nigdy nikomu nie powiecie, co się tu wydarzyło. W przeciwnym razie my dowiemy się o tym, a wtedy Choi Yoojung pożegna się z życiem, jasne?
Przez chwilę wszyscy milczeli. Jin dał niemy znak drugiemu mężczyźnie, który popchnął Chaeyoung w stronę śmietnika, wciąż trzymając broń w gotowości i kazał reszcie robić to samo.
- Chwila! – odezwała się Somi. Doyeon poruszyła się po raz pierwszy, wbijając w nią przerażone spojrzenie.
- Somi-ya – szepnęła, chwytając delikatnie za jej rękaw. – co ty robisz?
Zarówno dziewczyny, jak i dwóch mężczyzn wbili swoje spojrzenia w Jeon Somi. Przez chwilę milczała, obserwując czy jej słowa nie drażnią zbytnio człowieka, którzy trzymał Yoojung.
- Gdzie ją zabieracie? – zapytała, patrząc odważnie, mimo strachu w skryte w cieniu oczy mężczyzny.
- Nie powinnaś się tym interesować dla jej dobra – powiedział chłodno.
- Dla jej dobra muszę to wiedzieć – odparła równie twardo. – Tam, gdzie ją zabieracie… robicie to wbrew jej woli?
- Robimy to—
- Nie – wtrąciła Yoojung, przerywając Jin’owi w pół słowa. – Ja chciałam, sama chciałam tam iść – wyjaśniła.
- Choi Yoojung – syknął Jin, zaciskając mocniej palce na jej ramieniu.
- Puść mnie – powiedziała, unosząc głowę tak, by zobaczyć jego twarz. – Daj mi to załatwić po swojemu. To ja jestem kobietą, wiem, jak to rozegrać.
Przez chwilę patrzył w jej oczy, by w końcu odsunąć broń od jej głowy i puścić ją, jednocześnie cofając się w tył.
- Szybko – mruknął jedynie i odwrócił wzrok, zdenerwowany obrotem spraw. Nie tak to miało wszystko wyglądać.
- Dziewczyny… - Yoojung złapała za dłonie Doyeon i Somi, uśmiechając się do nich tak ładnie, jak tylko potrafiła. – Nie martwcie się, wszystko będzie dobrze.
- Ale co tu robią mężczyźni? Dlaczego chcesz z nimi odejść? – pytały półgłosem.
- Właśnie dlatego, popatrzcie, są prawdziwi – szepnęła Yoojung z wielkim uśmiechem i otwartymi szeroko oczyma.
- Oczywiście, że są prawdziwi, Yooojung-ah – jęknęła Doyeon, wyginając brwi w taki sposób, jakby coś ją bolało. – Ale powinni być teraz w Qiangdu a nie tu. To nielegalne, to, to…
- Jeśli ktoś się dowie... zabiją ich i nas… - wtrąciła Somi.
- Wiem. Dlatego chcę stąd odejść – powiedziała najniższa z zebranych tam dziewcząt. – Chcę dołączyć do rebelii. Chcę walczyć o wolność i chcę wiedzieć, co jest za tymi murami. Nie jesteście ciekawe?
- Chcesz wiedzieć, co tam jest? – odezwała się Tzuyu. – Tygrysy, wilki i niedźwiedzie. I oni, czyli rebelia, którą wkrótce znajdą władze Tenera, albo drugiego miasta i wybiją w pień.
- Niewiele wiesz na ten temat – skomentował mężczyzna w kapturze.
- W sumie, poza tym wybijaniem, to ma rację – dodał drugi.
- Jest dobrze tak, jak jest. Czego ci tu brakuje, Choi?
- Ich – wskazała palcem na mężczyznę w kapturze. – Brakuje mi tu mężczyzn. Silnych ludzi, którzy pomogliby nam budować nowe budynki, nowe miasta. Gdybyśmy byli razem, nie byłoby problemów z transportem, bo wszystko byłoby na miejscu. Marzę o tym, by nasze miasta się połączyły i zniosły wszystkie te idiotyczne zakazy.
- Amen! – powiedział chłopak z uśmiechem skrytym za maską. – Co Bóg złączył, człowiek niech nie rozłącza – dodał, przykładając dłoń do lewej piersi.
- Bóg? – powtórzyła Chou z kpiną. – Yoojung, nawet ich nie znasz, nie wiesz, jacy są.
- Może nie wiem – wzruszyła ramionami i cofnęła się o kilka kroków, by zatrzymać się obok mężczyzny w kapturze. – Ale zrobię wszystko, żeby ich poznać. Wtedy się przekonam, czy rozdzielenie nas było słuszne, czy nie.
- Jesteś idiotką.
- Ja chcę iść z tobą. - Tego nikt się nie spodziewał. Wszyscy zebrani popatrzyli w kierunku Miny. Czarnowłosa dziewczyna podeszła bliżej Choi Yoojung i popatrzyła niepewnie w górę na mężczyznę, stojącego obok niej. – Chcę iść z wami.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz