Kolejny sekret do ukrycia. Nic wielkiego, zawsze
chowała w swoim sercu wiele tajemnic. Ta, jednak była o wiele ciekawsza,
większa i poważniejsza. Idąc rano do uczelni myślała o tym, że jeszcze chwilę
temu widziała się twarzą w twarz z najprawdziwszym w świecie mężczyzną. W
dodatku nie byle jakim, bo był rebeliantem. Wkradł się do Tenera, sam jeden,
ryzykując nawet więcej niż swoje własne życie. Był niesamowity, nie tylko na
zewnątrz. Odwaga w jego sercu ją zachwycała, elokwencja oczarowała, a
posiadanie z nim wspólnego celu... zwyczajnie ją podekscytowało.
Przegadali pół nocy na tematy związane z rebelią i
światem poza murami miasta. Drugie pół nocy Yoojung leżała, wyobrażając sobie,
jak może wyglądać to, o czym rozmawiali, jakie mogą być skutki działań rebeliantów
i wszystkie jej marzenia, jak powoli stają się prawdą.
Czy się bała? Oczywiście, że tak. Ale ponad swoim
strachem widziała przyszłość, która może wyglądać zupełnie inaczej, jeśli ona
nie weźmie udziału w walce o nią. Poza tym była również niesamowicie
szczęśliwa. Chciała zobaczyć, jak wygląda świat poza murami miasta. Jin
powiedział jej, że las, przez który mieli przejść, Ferrus, to niebezpieczna
dzicz. Pełna przerażających zwierząt, bestii (chociaż z pewnością nie miał na
myśli takich bestii, o jakich myślała z początku Yoojung), zabójczych roślin i
pułapek zastawionych przez ludzi setki, lub nawet tysiące lat temu. Ale to jej
nie zrażało, raczej napawało większą ekscytacją i radością, choć jednocześnie
czuła smutek, gdyż będzie musiała zostawić swoich przyjaciół i matkę.
Z samego rana odprowadziła chłopaka pod mur, gdzie
znalazła go poprzedniego dnia i pożegnała się. On jednak obiecał wrócić. Kazał
jej zastanowić się nad dołączeniem do rebelii, a kiedy spotkają się znowu miał
ją zabrać ze sobą, lub zostawić i nigdy więcej się z nią nie widywać. Zgodziła
się na taki układ, choć w rzeczywistości podjęła decyzję na długo przed
poznaniem go. Chciała jeszcze tylko spędzić trochę czasu z przyjaciółmi i z
matką.
- Yoojung-ah! - Na dźwięk swojego imienia obróciła
się i zobaczyła idącą w jej stronę szybkim krokiem Kim Doyeon. - Wszystko w
porządku? - zapytała, równając kroku z niższą.
- Jasne, czemu pytasz? - uśmiechała się tak
promiennie, że przyćmiewała samo słońce. Wyglądało na to, że nic złego się nie
stało, a to uspokoiło nieco Kim.
- Dzwoniłam wczoraj do ciebie, nie odbierałaś -
wytłumaczyła, a Yoo zahaczyła kosmyk włosów za ucho, chcąc ukryć zaskoczenie
słowami jej przyjaciółki.
- Oh, nie zauważyłam - Prawda jest taka, że
zostawiła telefon w kuchni, kiedy szukała makaronu i do tej pory tam leżał.
Zupełnie o nim zapomniała, kiedy miała na głowie niespodziewanego gościa, choć
zwykle nie wypuszczała go z rąk. - Wiesz, byłam zajęta wieczorem...
- Co takiego robiłaś? - spytała idąc z przyjaciółką
ramię w ramię drogą do uczelni.
- Trochę pisałam - skłamała na poczekaniu.
- Tą piosenkę dla Tzuzyu?
- Tak, dokładnie. - Doyeon ładnie jej dzisiaj
pomagała w utrzymaniu tajemnicy, nie zdając sobie nawet z tego sprawy. -
Mówiłam ci wczoraj, że tylko porozmawiamy i tak było.
- No ja nie wierzę. Od kiedy one się takie
komunikatywne zrobiły? - mruknęła, zdziwiona dziewczyna. - A jak ona leci?
- Co? - Yoojung popatrzyła na nią zdezorientowana.
Cóż, mogła się spodziewać, że będzie chciała znać treść jej dzieła. Zawsze pierwsza
oceniała jej prace.
- No ta piosenka. Zanuć, czy coś...
- Nie, nie, bo to tylko tekst...
- No to dajesz - nie dawała za wygraną. Yoojung
cofnęła w głowie pochwałę dla pomocnej Do.
- Co? Mam ci wyrecytować? - mruknęła, nie dając po
sobie znać, że coś było nie tak.
- Jak chcesz, to możesz nawet zatańczyć - zaśmiała
się wyższa z dziewczyn.
- No przestań, Do – prychnęła, odwracając głowę w
przeciwnym kierunku i wtedy ujrzała swoje wybawienie.
- Nie bądź taka skromna, Jungie - szturchnęła ją w
ramię z rozbawieniem, czekając niecierpliwie, by usłyszeć tekst piosenki.
- Patrz, Somi do nas biegnie - powiedziała Yoojung,
wskazując palcem na biegnącą w ich stronę dziewczynę.
Jeon Somi idealnie pasowała do tej dwójki. Była,
jak wisienka na torcie czekoladowym. Mieszkała może nieco dalej od Yoojung i
Doyeon, ale nigdy nie stanowiło to dla nich problemu, by się spotkać i spędzić
razem czas. Z Yoojung łączyło ją szaleństwo i zupełnie niestandardowy tok
myślenia, a cechą wspólną z Doyeon było wielkie waleczne serce i współgrająca z
nim siła fizyczna. Wyróżniała się sama tylko tym, że zwykle miała głupawkę i
chyba chorowała na ADHD, bo zawsze wszędzie było jej pełno.
- Dziewczyny! - krzyknęła, przeciągając samogłoski
i rzuciła się obydwu przyjaciółkom na szyje. - Nie uwierzycie, co się dzisiaj
stało... - podekscytowana zasłoniła usta dłońmi. Zapowiadało się na coś
niesamowicie spektakularnego, ale po tej wariatce można się było spodziewać
wszystkiego. Dlatego obie Kim i Choi patrzyły na nią spokojnie, bez większych
oczekiwań. - Skończył mi się okres!
Doyeon prychnęła pod nosem, a Yoojung zaśmiała się
wesoło.
Na przystanku wsiadły do tramwaju, z którego wyszły
pod bramą uczelni. Był to jeden z większych budynków w całym mieście, uczyły
się w nim dziewczęta od dziewiętnastego roku życia, czyli klasy trzynastej.
Cała trójka – Choi Yoojung, Kim Doyeon oraz Jeon Somi były na czternastym roku
swojej nauki. Większość znajomych Yoojung uczyła się w kierunku artystycznym,
sztuki plastycznej, lub literatury. Jedynym wyjątkiem była Somi, która
zdecydowała zmienić swoje przeznaczenie i przenieść się w przyszłości do dystryktu
performującego. Od dziecka kochała taniec i nie potrafiła sobie wyobrazić
siebie w innej pracy niż taka. Aczkolwiek nie miała łatwo na swoim kierunku.
Musiała starać się o wiele mocniej niż reszta dziewcząt z jej klasy, dodatkowo
nie była tam lubiana, a czasami stawała się nawet obiektem poniżania i
wyśmiewania, choć nie zdarzało się to nazbyt często. Tak czy siak, z jej
charakterem było to trudne. Wolałaby raczej śmiać się razem z resztą i
rozśmieszać ich na swój sposób, cieszyć się z nimi. Na szczęście miała wielki
dystans do siebie, więc nigdy się nie poddawała, mimo, że czasami miała
zwyczajnie ochotę uciec.
*
Dnie mijały w mieście kobiet jeden za drugim
zupełnie zwyczajnie. Tylko Yoojung była świadoma, że spędza ostatnie chwile w
zwyczajnym świecie, ale mimo wszystko starała się zachowywać zupełnie normalnie.
Normalnie chodziła na zajęcia do uczelni, normalnie spotykała się ze znajomymi
i jak zawsze uciekała przed paczką Tzuyu. Udawało jej się to ostatnimi czasy
tak świetnie, że w końcu liderka grupy postanowiła sama zająć się swoją sprawą,
o czym jej ofiara jeszcze nie zdawała sobie sprawy. A miało się to stać tamtego
dnia. Wtedy, gdy Yoojung najmocniej kleiła się do swojej matki, a wieczorem wsunęła
karteczkę do jej torby, kiedy wyjeżdżała z powrotem do Soul’u. Doyeon i Somi
też takie dostały.
Z początku były bardzo zdezorientowane. Somi
pomyślała, że to tylko głupi żart i odgryzie jej się następnego dnia po drodze
do centrum, a Kim Doyeon nie chciała w to wierzyć. Coś, jednak nie dawało jej
spokoju. Pierwsze pięć minut przesiedziała w swoim pokoju, czytając list
pożegnalny od przyjaciółki. Brzmiał on tak, jakby chciała popełnić samobójstwo.
Ale to byłoby bez sensu. Nic nigdy nie wskazywało na to, by Yoojung miała dosyć
swojego życia. I wtedy przyszła jej do głowy myśl. Przecież Yoo wiecznie
skrywała sekrety. Może to prawda? Może faktycznie czuła ból, nie mogła już
wytrzymać, chciała odejść, tylko nikomu nigdy o tym nie mówiła? I nikt nie był
nawet w stanie jej pomóc.
Skontaktowała się z Somi. Dowiedziała się od niej,
że ona także dostała wiadomość pożegnalną. Zdecydowały, że muszą natychmiast
się spotkać. Somi przybiegła najszybciej, jak tylko mogła pod blok Doyeon, a
stamtąd razem skierowały się dalej do mieszkania Yoojung.
- To musi być żart – powiedziała Jeon, kryjąc za
swoimi słowami potężne zdenerwowanie. – Yoojung taka nie jest, przecież ona bez
przerwy się śmieje. Nawet częściej niż ja. Nawet, jak jest zła, to jest
pocieszna…
Stanęły przed drzwiami jej mieszkania na klatce
schodowej. Doyeon bez słowa zapukała ośrodka. Nie miała głowy, by w takim
momencie gadać, martwiła się o przyjaciółkę. Martwiła się, że to, co napisała
jej w liście mogło być prawdą. Po chwili oczekiwania i głuchej ciszy, zapukała
ponownie.
- Zgrywa się, prawda? – Somi zaśmiała się nerwowo.
Gdy, jednak zobaczyła przerażone spojrzenie Doyeon, sama pobladła na moment.
- Wyważamy – rzuciła Kim, cofając się o dwa kroki w
tył. Prawie natychmiast zamachnęła się nogą i uderzyła z całej siły w drewniane
drzwi, które otworzyły się przed dziewczętami szeroko. Wbiegły do środka,
szukając jakiegokolwiek znaku życia, czy to jej, czy jej matki, ale w
mieszkaniu nie spotkały żywej duszy. – Somi, ja nie wierzę… - Doyeon złapała
się za głowę obiema rękoma, czując, jak do jej oczu napływają łzy. Panikowała.
Miała wrażenie, że odchodzi od zmysłów, zupełnie nie panowała nad emocjami. To,
co się działo było dla niej kosmosem i nawet nie zdawała sobie sprawy, że to
dopiero początek.
- Nie płacz, Do – Somi złapała przyjaciółkę za
ramiona, próbując opanować sytuację i zachować trzeźwy umysł. W takim momencie uważała
to za najważniejsze. – Musimy ją znaleźć, chodź. Tu jej nie ma.
Wyciągnęła dziewczynę z mieszkania na ulicę i
zatrzymały się przed blokiem. Słońce coraz mniej świeciło, chowając się za
budynkami , nawet tymi najniższymi. Musiały się spieszyć.
A zdecydowanie ostatnim, czego chciały właśnie
wtedy było spotkanie z arcy wrogami, czyli Tzuyu i jej wiernymi przydupasami, jak nazwała w głowie Minę
i Chaeyoung. Niestety właśnie w tamtym momencie podbiegły do nich trzy
wspomniane dziewczyny bynajmniej z dobrymi zamiarami.
- Kim Doyeon, gadaj, gdzie jest Yoojung! – zawołała
Tzuyu, łapiąc wyższą od siebie dziewczynę za koszulkę. Zrobiła to szybko i
mocno, ale tym razem Do była zbyt zrozpaczona i zdezorientowana, by jakkolwiek
na to zareagować, poza płaczem. Za to trzeźwo myśląca Somi, równie silna, co
Kim, odepchnęła od kumpeli jej napastniczkę.
- Zostaw ją, do cholery! – wrzasnęła, wściekła. –
Lepiej się przyznaj, to twoja wina?!
- O czym ty mówisz?! – syknęła, zdziwiona reakcją
dziewczyny.
- Yoojung zniknęła, zostawiła nam tylko listy
pożegnalne. – Wzięła kilka płytkich oddechów, przerażona obrotem spraw. – Ty ją
wiecznie gnębiłaś, przez ciebie chce się teraz zabić, a my nawet nie wiemy,
gdzie jej szukać! – Popchnęła liderkę grupy tak, że upadłaby na ziemię, gdyby
nie czujna Mina. Chaeyoung niemal natychmiast zareagowała, chcąc zrewanżować
się boleśnie na Somi, jednak została powstrzymana.
- Czekaj, chwila! – Tzuyu złapała swoją wkurzoną
koleżankę za łokieć i przyjrzała się roztrzęsionym przyjaciółkom Yoojung. –
Mówisz poważnie? Serio zniknęła?
- Słuchaj, jeśli ona zginie, wtedy ja zabiję ciebie
gołymi rękami, rozumiesz?! – wrzasnęła Jeon, szarpiąc przeciwniczkę za ubrania.
- Przestań, to nie ma sensu – mruknęła Doyeon,
wycierając łzy, gdy już się w miarę otrząsnęła. – Trzeba ją znaleźć, zanim
będzie za późno.
- Słuchajcie – Mina zabrała głos. – Ja chyba wiem,
gdzie może być.
Cała ich piątka natychmiast pobiegła w miejsce,
gdzie bloki osiemnasty i dziewiętnasty graniczyły ze sobą. Nikt nie zastanawiał
się, dlaczego największe utrapienie Choi Yoojung i jej przyjaciółek teraz
próbowało im pomóc. Liczyło się tylko to, że wszystkie przejęły się jej losem i
razem zaczęły jej szukać.
Doyeon stanęła przed szczeliną i zajrzała w głąb.
Robiło się coraz ciemniej, jednak zobaczyła w mrokach zaułka po drugiej stronie
budynku drobną postać.
- Yoojung-ah! – zawołała, nim zaczęła przeciskać
się między ścianami. Wyszła po drugiej stronie i tam zobaczyła swoją małą,
śliczną siostrzyczkę. Ogromny kamień spadł jej z serca, gdy ją ujrzała całą i
zdrową, ale ulga nie zagościła na długo w jej sercu, a to dlatego, że po chwili
przeniosła wzrok z niej na osobę kryjącą się za śmietnikiem. Pod tym kątem
niewiele dałoby się skryć, więc widziała go dokładnie. Jego, bo kobietą nie mogła go nazwać. Po chwili ciemna postać
wynurzyła się z cienia i podeszła bliżej Yoojung. Doyeon cofnęła się, ledwie
przesuwając nogi z przerażenia i wpatrując się wielkimi oczyma w osobę przed
sobą. Człowieka o szerokich ramionach, wyraźnie zarysowanej linii szczęki,
którą widziała nawet pomimo kaptura na jego głowie.
- Doyeon, co ty tu… - odezwała się Yoojung, jednak
wtedy do zaułka wśliznęła się pozostała czwórka, każda po kolei stając obok Do
(albo raczej za nią) i patrząc na intruza z szokiem wymalowanym na twarzach. –
Co się dzieje… dlaczego… jak mnie znalazłyście?
- Jin-ah, Byeol-ah – usłyszeli głos, zbyt niski,
zbyt głęboki dla kobiety. - musimy się zbierać, słońce zaraz za-aa… - Kolejna
osoba wyłoniła się zza dwójki stojącej przed piątką skamieniałych dziewcząt. Jego
ramiona wydawały się być jeszcze szersze od zakapturzonego człowieka. Pół
twarzy schowaną miał za czarną maską, a jego oczy były bardzo wąskie, ostro
zahaczone do środka, równie czarne co oczy tego pierwszego. Według Doyeon były
wręcz mroczne, przerażające. Pomiędzy lewym okiem a brwią nad nim miał dwa
pieprzyki i widok jego osoby wywołał nieprzyjemne dreszcze na jej plecach. –
Aha – mruknął, kiwając głową. – No to mamy problem.
Gdy jego wzrok spotkał się w powietrzu ze
spojrzeniem skamieniałej Doyeon, dziewczyna przestała oddychać na moment.
Pierwszy raz w życiu była tak przerażona, że nie mogła nawet się ruszyć, ani
odezwać. Jak na złość obcy przed dłuższą chwilę nie odrywał od niej wzroku,
przez co miała wrażenie, jakby wiązał jej duszę grubymi sznurami.
- Yoojung, wyjaśnisz nam to? – zapytała Somi,
zdruzgotana i skołowana, jak nigdy wcześniej, wskazując palcem na postaci,
stojące za dziewczyną. Choi popatrzyła na Jin’a, który powoli przestawał sprawiać
wrażenie nieszkodliwego.
- Wydaje mi się, że wszyscy potrzebujemy
wyjaśnienia – odezwał się milczący dotąd gość w kapturze.
- Czy to jest… - Tzuyu wyszła przed szereg,
wpatrzona w osoby przed sobą. – Czy to są mężczyźni?
- Nikomu nic nie powiedziałam, przysięgam! –
Yoojung obróciła się przodem do zakapturzonego chłopaka. – Nie miałam pojęcia,
że tu przyjdą!
- Teraz to już nie ma znaczenia – powiedział z
westchnieniem, wyraźnie zdenerwowany. Wymienił spojrzenia z drugim mężczyzną i
oboje popatrzyli po twarzach zagubionych dziewcząt. Wydawało się, jakby
potrafili porozumiewać się bez słów, jakby znali wzajemnie swoje myśli. Problem
polegał na tym, że żadna z dziewczyn nie miała pojęcia, o co im chodziło, a
czuły, że to, co planowali bezgłośnie nie było dla nich najlepsze. Obserwowały,
jak w pewnym momencie obcy w masce przechodzi obok nich i staje przed szczeliną
pomiędzy blokami, zagradzając drogę ucieczki. W pewnym momencie rozpiął czarną
bluzę, którą miał na sobie i wyciągnął spod niej niewielki pistolet, kierując
go od razu w stronę jednej z dziewczyn, a mianowicie Chaeyoung. Ona w
przeciwieństwie do reszty nawet nie drgnęła, widząc wycelowaną w swoim kierunku
lufę. Reszta podskoczyła na miejscu, lub cofnęła się, zakrywając usta. Son Chae
podniosła powoli dłonie w górę, patrząc w wąskie czarne oczy. W tamtym też
momencie Jin złapał Yoojung za rękę, przyciągnął mocno do siebie i przycisnął
ją plecami do swojej klatki piersiowej, jednocześnie przystawiając jej własną
broń do skroni.
- Ji-Jin-ah… - zaczęła, wystraszona Yoojung, trzymając
za jego rękę, którą przytrzymywał ją blisko siebie obiema swoimi, jakby chciała
go tym powstrzymać od zrobienia tego, co zamierzał. Cokolwiek to było. – Poczekaj…
nie róbcie tego, załatwimy to inaczej…
- Po pierwsze, macie być cicho – odezwał się Jin, chłodnym
poważnym głosem, patrząc każdej z dziewcząt po kolei w oczy. – Jedno słowo i
wasza przyjaciółka zginie – powiedział, przyciskając pistolet mocniej do jej
głowy. – Wejdziecie teraz do tego kontenera – wskazał ruchem głowy na śmietnik,
który stał w rogu, po czym kontynuował. – Przez godzinę będziecie w nim
siedzieć, ani minuty krócej. Kiedy z niego wyjdziecie w kompletnej ciszy –
każde słowo wypowiadał dokładnie i wyraźnie, odpowiednio akcentując, by
wszystko zrozumiały. – nas już tu nie będzie. Nigdy nikomu nie powiecie, co się
tu wydarzyło. W przeciwnym razie my dowiemy się o tym, a wtedy Choi Yoojung
pożegna się z życiem, jasne?
Przez chwilę wszyscy milczeli. Jin dał niemy znak
drugiemu mężczyźnie, który popchnął Chaeyoung w stronę śmietnika, wciąż
trzymając broń w gotowości i kazał reszcie robić to samo.
- Chwila! – odezwała się Somi. Doyeon poruszyła się
po raz pierwszy, wbijając w nią przerażone spojrzenie.
- Somi-ya – szepnęła, chwytając delikatnie za jej
rękaw. – co ty robisz?
Zarówno dziewczyny, jak i dwóch mężczyzn wbili
swoje spojrzenia w Jeon Somi. Przez chwilę milczała, obserwując czy jej słowa
nie drażnią zbytnio człowieka, którzy trzymał Yoojung.
- Gdzie ją zabieracie? – zapytała, patrząc
odważnie, mimo strachu w skryte w cieniu oczy mężczyzny.
- Nie powinnaś się tym interesować dla jej dobra –
powiedział chłodno.
- Dla jej dobra muszę to wiedzieć – odparła równie
twardo. – Tam, gdzie ją zabieracie… robicie to wbrew jej woli?
- Robimy to—
- Nie – wtrąciła Yoojung, przerywając Jin’owi w pół
słowa. – Ja chciałam, sama chciałam tam iść – wyjaśniła.
- Choi Yoojung – syknął Jin, zaciskając mocniej
palce na jej ramieniu.
- Puść mnie – powiedziała, unosząc głowę tak, by
zobaczyć jego twarz. – Daj mi to załatwić po swojemu. To ja jestem kobietą, wiem,
jak to rozegrać.
Przez chwilę patrzył w jej oczy, by w końcu odsunąć
broń od jej głowy i puścić ją, jednocześnie cofając się w tył.
- Szybko – mruknął jedynie i odwrócił wzrok,
zdenerwowany obrotem spraw. Nie tak to miało wszystko wyglądać.
- Dziewczyny… - Yoojung złapała za dłonie Doyeon i
Somi, uśmiechając się do nich tak ładnie, jak tylko potrafiła. – Nie martwcie
się, wszystko będzie dobrze.
- Ale co tu robią mężczyźni? Dlaczego chcesz z nimi
odejść? – pytały półgłosem.
- Właśnie dlatego, popatrzcie, są prawdziwi – szepnęła Yoojung z
wielkim uśmiechem i otwartymi szeroko oczyma.
- Oczywiście, że są prawdziwi, Yooojung-ah – jęknęła Doyeon, wyginając
brwi w taki sposób, jakby coś ją bolało. – Ale powinni być teraz w Qiangdu a
nie tu. To nielegalne, to, to…
- Jeśli ktoś się dowie... zabiją ich i nas… - wtrąciła Somi.
- Wiem. Dlatego chcę stąd odejść – powiedziała najniższa z zebranych
tam dziewcząt. – Chcę dołączyć do rebelii. Chcę walczyć o wolność i chcę
wiedzieć, co jest za tymi murami. Nie jesteście ciekawe?
- Chcesz wiedzieć, co tam jest? – odezwała się Tzuyu. – Tygrysy, wilki
i niedźwiedzie. I oni, czyli rebelia, którą wkrótce znajdą władze Tenera, albo
drugiego miasta i wybiją w pień.
- Niewiele wiesz na ten temat – skomentował mężczyzna w kapturze.
- W sumie, poza tym wybijaniem, to ma rację – dodał drugi.
- Jest dobrze tak, jak jest. Czego ci tu brakuje, Choi?
- Ich – wskazała palcem na mężczyznę w kapturze. – Brakuje mi tu
mężczyzn. Silnych ludzi, którzy pomogliby nam budować nowe budynki, nowe
miasta. Gdybyśmy byli razem, nie byłoby problemów z transportem, bo wszystko
byłoby na miejscu. Marzę o tym, by nasze miasta się połączyły i zniosły
wszystkie te idiotyczne zakazy.
- Amen! – powiedział chłopak z uśmiechem skrytym za maską. – Co Bóg
złączył, człowiek niech nie rozłącza – dodał, przykładając dłoń do lewej
piersi.
- Bóg? – powtórzyła Chou z kpiną. – Yoojung, nawet ich nie znasz, nie
wiesz, jacy są.
- Może nie wiem – wzruszyła ramionami i cofnęła się o kilka kroków, by
zatrzymać się obok mężczyzny w kapturze. – Ale zrobię wszystko, żeby ich
poznać. Wtedy się przekonam, czy rozdzielenie nas było słuszne, czy nie.
- Jesteś idiotką.
- Ja chcę iść z tobą. - Tego nikt się nie spodziewał. Wszyscy zebrani
popatrzyli w kierunku Miny. Czarnowłosa dziewczyna podeszła bliżej Choi Yoojung
i popatrzyła niepewnie w górę na mężczyznę, stojącego obok niej. – Chcę iść z
wami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz