Gdybym powiedział, że wróciłem teraz do
normalności i wstawania o szóstej rano, po tych kilku dniach na Jeju, to
musiałbym skłamać. Znowu. Nie mówiłem o tym wcześniej, ale nawet na Jeju
budziłem się o tak wczesnej porze, kiedy jeszcze wszyscy inni spali. Czekałem
kilka godzin, aż się obudzili, leżąc i scroolując strony Internetu. Od jakiegoś
czasu mam też problemy ze snem. Zasypiam po drugiej, potem budzę się o piątej
czy szóstej i nie jestem wcale wypoczęty, nie mam siły ani chęci na nic. Dzisiejsza
noc przebiegała właśnie w ten sposób. Na szczęście i tak miałem o ósmej stawić
się znowu na komisariacie. Nie wyjaśniono mi jeszcze, w jakim konkretnie celu,
ale kazali się nie stresować zbytnio, mówiąc, że wszystko robią dla mojego
dobra. I wszystko byłoby fajnie, gdyby nie fakt, że moje dobro, to ostatnie,
czego teraz chcę. No, może przed ostatnie, bo jednak mam dość tych wszystkich warstwiących
się problemów, ale najbardziej martwię się teraz o GOT7 i Jaehee.
Na miejscu ten sam policjant, który
przesłuchiwał mnie poprzedniego dnia usiadł ze mną w swoim biurze, mówiąc, że musimy
o czymś porozmawiać.
- Z początku Yong Jaehee miała być jedynie
przesłuchiwana, tak samo jak pan i reszta – zaczął, usiadłszy na swoim miejscu
i zaprosił mnie, bym zajął krzesło naprzeciw niego. - Jednak, kiedy oddała
naszym informatykom swój telefon, żeby sprawdzić, od kogo dostawała te
wiadomości, dokładnie wczoraj rano poprosiła o użycie go i wysłanie jednego sms’a.
– Nie wtrącałem nic w jego wypowiedź. Wolałem sobie odpuścić zbędne „ah tak?” i
inne niepotrzebne słowa. Poza tym nie pałałem jakąś wielką sympatią, do tego
człowieka, nawet mimo jego grzeczności wobec mnie. - Na którego odpowiedź dostała…
od pana.
„Tęsknię
za tobą” – o tego sms’a mu chodziło. Faktycznie, wczoraj rano, jeszcze na
wyspie napisała do mnie, a ja odpisałem jej to. Tak bardzo za nią tęskniłem. Tak bardzo dalej za nią tęsknię.
– Dziewczyna nigdy nie pisała do pana takich
treści, jednak pan napisał do niej, że za nią tęskni. Jeśli między wami coś
było…
- Nie, to nie tak… - Westchnąłem głęboko. -
Ona… naprawdę się tylko przyjaźnimy. Ale byłem jakiś czas daleko, długo się nie
widzieliśmy przedtem, a jeszcze miałem drobną sprzeczkę z moim przyjacielem. Po
prostu bardzo chciałem ją zobaczyć.
-Wie pan, to naprawdę dziwne, że znacie się
tak krótko a wiąże was jedynie przyjaźń – mówił – proszę zrozumieć naszą
dociekliwość.
- Oczywiście. Rozumiem - odparłem, kiwając głową.
- Przesłuchaliśmy dzisiaj ponownie Yong
Jaehee. Nic jednak nie wskazuje, by miała w zamiarze wyrządzenie panu krzywdy.
Jasne, że
nie, bez przerwy to powtarzam.
Była także pod obserwacją psychologa, który
potwierdził nasze zdanie, iż nie stanowi ona wobec pana żadnego zagrożenia.
-Czy pozwolicie jej teraz wrócić do domu?
- Tak, została dzisiaj odeskortowana do
mieszkania w Bongeunsa-ro.
- Co? – wyrwało mi się, zanim pomyślałem.
- Coś nie tak? – zapytał zdziwiony.
- Nie, nie – zaprzeczyłem prędko i
podziękowałem, a następnie opuściłem komisariat.
◇
Wszedłem do samochodu menagera i zdjąłem z
buzi maskę.
- Dlaczego do was nie wróciła? – zapytałem po
chwili milczenia. Menager do czasu aż się odezwałem patrzył w moim kierunku, a
w końcu obrócił wzrok w stronę jezdni i odetchnął głęboko i jakby smutno. – To
wasza, czy jej decyzja?
- Mark… - zaczął ciężko i znów westchnął, nim
spojrzał na mnie ponownie. – To już sprawa między nią, a tobą. Musicie sami
porozmawiać. – Ekspresja na jego twarzy była iście pogrzebowa. Mówił mi o tym w
taki sposób, jakby opowiadał o śmierci ważnej dla nas obydwu osoby, a ja
siedziałem tam w ciszy i patrzyłem na niego, próbując doszukać się czegoś więcej,
bo niczego nie rozumiałem. Miałem z nią porozmawiać, więc żyła. A jeśli to sprawa
którą jedynie we dwoje musieliśmy omówić, to dlaczego on tak się tym przejął? –
Zawiozę cię do niej od razu.
I chociaż wypytywałem bez przerwy o powód, dla
którego tak koniecznie musieliśmy porozmawiać, dlaczego to było takie smutne i
co się działo, przez całą drogę nie usłyszałem ani słowa odpowiedzi. Pod same
drzwi zostałem odprowadzony przez menagera, który stwierdził, że zaczeka na
mnie przed nimi, mimo, że na klatce schodowej było potwornie zimno. Właśnie
wtedy przypomniałem sobie, że w domu Jaehee ostatnim razem wcale nie było
lepiej. Zapukałem. Podeszła do drzwi, otworzyła, uśmiechnęła się delikatnie
widząc mnie przed sobą, a potem wpuściła bez słowa do środka, kiedy zobaczyła
za mną menagera. Tak, jak się spodziewałem, w środku nadal było zimno.
- Usiądziesz? – zaproponowała, wskazując
kanapę. – Przynieść ci kocyk? Chociaż… pewnie nie zostaniesz na długo, skoro
pan Kang czeka tam na ciebie – zauważyła z przykrością.
- Dlaczego wróciłaś tutaj? – Nie chciałem
tracić czasu na gadanie o niczym. Chciałem dowiedzieć się w końcu, o co
chodziło. – Tu jest niebezpiecznie. Co jeśli przyjdą po ciebie? Jeszcze ich nie
złapali.
- Wszystko będzie w porządku – powiedziała ze
słabym uśmiechem.
- Przecież ty jesteś tu kompletnie sama. Jest
zimno, nie masz pieniędzy na remont i wymianę okna… Myślisz, że dasz radę w
ogóle utrzymać to mieszkanie sama? I jeszcze wyżywić się z tego?
- Będzie dobrze…
- W ogóle z czego? Masz pracę? Co ze studiami?
Co z twoimi marzeniami?
Dziewczyna podeszła do mnie powoli i przytuliła
mnie, delikatnie owijając swoje ręce wokół moich pleców. Pamiętała o moich
złamaniach. Nawet teraz. Nie widziałem jej twarzy, ale słyszałem, jak ciągnie
nosem i głęboko oddycha. Dlaczego wszyscy są smutni?
- Mark – powiedziała po chwili ciszy. –
Dziękuję ci, że byłeś moim przyjacielem. Za to, że otworzyłeś dla mnie swoje
serce i podzieliłeś się ze mną tyloma sekretami. – W jej głosie słychać było,
że starała się nie płakać. – Obiecuję, że zostaną one we mnie bezpieczne. – W tym
momencie odsunęła się i cofnęła o krok w tył. Wytarła oczy z łez, uśmiechnęła
się i złożyła dłonie na pasie. – To był zaszczyt, móc cię znać. – I ukłoniła
się przede mną w pół. Trwałą tak przez chwilę i podniosła się powoli, ze
wzrokiem wbitym w podłogę. Ja oddychałem niespokojnie, nie mogąc ogarnąć
umysłem całej sytuacji. A mówili w szkole, że jestem jednym z najbardziej
inteligentnych uczniów.
- Nie… Jaehee-ah… Nie możesz, nie ty…
Dlaczego? – Dziwiłem się, że jeszcze nie ciekły mi łzy po policzkach. Czy to
możliwe, że wyczerpał się mój limit? Odwodniłem się? – Dlaczego? To przeze
mnie? Coś zrobiłem nie tak? Przepraszam, poprawię się, proszę…
- Mark! – podniosła głos, tylko po to, by mi
przerwać dalsze lamenty. – To nie twoja wina. To po prostu… nie ma sensu.
Narażam cię tylko na niebezpieczeństwo… poza tym ty jesteś z innego świata. Nie
powinieneś się ze mną zadawać.
- O czym ty mówisz? – wygiąłem brwi w
zdezorientowaniu, bólu i zniecierpliwieniu na raz. – Nie możesz mnie zostawić,
nie poradzę sobie bez ciebie.
- Musisz nauczyć się panować nad emocjami, Mark
– powiedziała z troską i bardzo poważnie. - bo inaczej przerodzą się w uczucia,
których już nie powstrzymasz. Mówię to też do siebie.
◇
Na początku nie rozumiałem tych słów. Oczywiście
zgadzałem się z tym, że emocje przeradzają się z czasem w uczucia. Rozumiałem,
że sam powinienem nad tym zacząć panować. Tylko, że to trudne. Panowanie nad
emocjami jest naprawdę ciężkie, kiedy samemu jest się jednym wielkim kłębkiem
emocji. Ale dlaczego powiedziała, że kieruje te słowa także do siebie? Nie
widziałem, by kiedykolwiek miała problemy z kontrolą własnych uczuć. I dlaczego
postanowiła zakończyć znajomość?
Nawet nie ma mowy, żebym się na to zgodził.
Nigdy w życiu! Ta laska to jedyna osoba, której tak bardzo ufam, która tak wiele
o mnie wie. Nie mogę jej stracić. Nie zgodziłem się więc na zrywanie kontaktu,
aczkolwiek wyszedłem, wściekle trzaskając za sobą drzwiami, czego niemal
natychmiast pożałowałem, wystraszony, że mogłem tym huknięciem rozwalić jej pół
tego telepiącego się małego mieszkanka. Mam nadzieję, że z mieszkaniem i
drzwiami jednak w porządku.
Do piętnastej snułem się po dormie, co chwila
zaczepiany przez Jinyoung’a, ale naprawdę nie miałem ani siły ani ochoty na
kłótnie z nim, a na nic innego się nie zanosiło. Ciągle wypytywał o Jaehee, a
nie chciałem o niej rozmawiać. Nie przypuszczałem nigdy przedtem, że
kiedykolwiek mnie tak zdenerwuje ta mała święta panienka, ale tym razem
przegięła. Ona wpłynęła nieodwracalnie na moje życie, a moja obecność w jej
życiu także zmieniła je diametralnie. Choćby przyprawiając ją o śmierć ojca.
Smutny, zły i zmęczony zadzwoniłem do Jackson’a,
bo nawet z Park’iem w domu czułem się potwornie samotny. Porzucony przez
kolejną osobę, na której mi zależało.
Siedziałem w kuchni na parapecie, trzymając
przy uchu telefon, kiedy usłyszałem w słuchawce:
- Mark, mój najlepszy przyjacielu!
- Twój jedyny – bąknąłem, na co prawie
usłyszałem, jak Chińczyk się oburza. – Co słychać?
– Są straszne nudy, na dworze pada deszcz, ta
mała świnka ChrumChrum wróciła właśnie ze spaceru ze swoim chłopakiem i jest
cała przemoczona, Liderzy romansują dzisiaj w swoim pokoju, a BamBam chce się
chyba zabić na kablu od swojej prostownicy. – Chciałem mu powiedzieć, że jego
prostownica jest bezużyteczna, jeśli chodzi o takie sprawy, ale tylko
wystraszyłbym niepotrzebnie Jackson’a, a przecież miałby to być tylko żart.
- A ty co robisz? – zapytałem, dostrzegając
kątem oka Jinyoung’a wchodzącego do kuchni, bo usłyszał, że woda w czajniku już
mu się zagotowała. Nie wiem, co robił, ale wyciągnął dwie szklanki.
- Ja
siedzę z dziewczynami i maluję paznokcie na różowy. – Ta nowina odciągnęła
zupełnie moją uwagę od Park’a, a ja wytrzeszczyłem oczy w przestrzeń i
uśmiechnąłem się szeroko, słuchając, co ten idiota do mnie gadał. – Stary,
nawet sobie nie wyobrażasz, jakie to obrzydliwe uczucie. Nie rozumiem, jak one
mogą sobie to robić codziennie. Jeszcze śmierdzi, jakby zawierało całą tablicę
Mendelejewa. – Zaśmiałem się cicho. - Tylko się dziwię, że jeszcze mi palców
nie wypaliło.
- No popatrz, nigdy bym nie przypuszczał, że
nasz J Flawless—
Kiedy Jinyoung próbował coś wyciągnąć z szafki
obok okna, musiałem się jakoś przesunąć, ale zrobiłem to tak niefortunnie, że
zleciałem z parapetu, jeszcze, waląc nogą w stół i dwie szklanki wypełnione
wrzątkiem zleciały na podłogę, roztrzaskując się tuż obok mnie. Mój telefon,
podobnie wylądował prawie w tej gorącej kałuży, ale na szczęście Jinyoung w
porę go podniósł i jednocześnie pomógł mi wstać. Ja przekląłem w międzyczasie
chyba wszystkich istniejących świętych z każdej możliwej religii na świecie i
dodatkowo jeszcze obraziłem Koreańczyka. Ten podniósł zaraz mój telefon i
pożegnał się za mnie z Jackson’em, a potem odłożył telefon na stole.
- Hyung, zraniłeś się…
- Nic mi nie jest, gamoniu, dlaczego—
- To nie było pytanie, debilu! – warknął,
łapiąc mnie za niezłamaną rękę. Podniósł mi ją przed oczy i pokazał spore
rozcięcie na wewnętrznej stronie dłoni i nadgarstka. – Krwawisz, widzisz?
Zaczęło faktycznie boleć dopiero, kiedy
zobaczyłem ranę. A nawet ze trzy. W jednej chyba nawet jeszcze jakiś kawałek
siedział. Wtedy dotarło do mnie, że mocno krwawię i chyba powinienem jechać do
szpitala, ale ja tam za cholerę nie wrócę. Nie będę, jak kaleka co miesiąc
jeździł do szpitala!
- O nie – mruknąłem, patrząc w oczy chłopakowi
i pokręciłem głową.
- Hyung…
- Nie hyung’uj mi tu, nie pojadę tam, nie ma
bata, zapomnij!
- To co zamierzasz zrobić? Wykrwawić się? W
takim razie żegnaj, powiem twoim rodzicom, że mieli zgejowaciałego syna,
którego głupota go zabiła!
- Nie chrzań, tylko się tym zajmij! –
krzyknąłem, wyprowadzony z równowagi.
- Ja? – zapytał, wielce zdziwiony.
- Nie, kuźwa, G-Dragon! – Naprawdę musiał być
idiotą. – A kto? Sam mam sobie to zrobić? To wszystko twoja wina, to teraz
napraw.
- Aigoo – jęknął, obrażony. – Dobra, chodź do
łazienki.
- I wytrzyj potem to bagno w kuchni! –
marudziłem, omijając kałużę i kawałki szkła na podłodze.
Wszedłem do łazienki za chłopakiem, usiadłem
na zamkniętej desce od sedesu, a Jinyoung wyciągnął apteczkę z szafki i szukał
w niej potrzebnych rzeczy, kiedy z mojej dłoni kapały na podłogę krople krwi
jedna po drugiej.
- I potem ogarnij też tą krew tutaj.
- Jakbyś sam rąk nie miał – mruknął, na co ja
popatrzyłem wymownie w jego stronę. Kiedy on spojrzał na mnie i dotarło do
niego, że właśnie zranił mi jedyną sprawną łapę, syknął pod nosem i przeklął
cicho.
- Cholera. Bo ty się zawsze w jakieś gówno
musisz wpakować i potem tak wychodzi!
Nie przestawał pierdzielić od rzeczy nawet,
kiedy już wyjął mi z rany kawałek szkła, na szczęście ani duży, ani zbyt mały,
oczyścił je i zawiązywał mi rękę w bandaż.
Wtedy już siedziałem cicho i tylko słuchałem,
jaki to jestem beznadziejny, bezużyteczny i do tego głupi. Teraz dopiero z oczu
skapnęła mi na jego dłoń łza. Park natychmiast zatrzymał się, zamarł, prawie
skamieniał. Gdy popatrzył mi w oczy tak z dołu, mogłem tylko odwrócić wzrok i
pozwolić kolejnej głupiej kropli opuścić orbitę mojego oka.
- Przepraszam – powiedział nagle. –
Przepraszam, nie powinienem tak mówić.
Niezręcznie popatrzył na mnie, by w końcu
wstać i pociągnąć mnie za sobą za moje ramiona. Później natychmiast przyciągnął
mnie do siebie i przytulił mocno. Nie tak, żeby mnie zaraz miażdżyć, ale nie
uważał na moje żebra tak, jak Jaehee. Opuściłem głowę na jego ramię.
- Co ty robisz? – bąknąłem w końcu.
- Tulę cię – odparł zwyczajnie. – Jesteśmy przyjaciółmi.
Wiesz, że tacy czasami też się przytulają?
- Te, przyjacielu – Doceniam gest. Ale nie w tej chwili, proszę. – To może przeniesiemy
się od razu pod prysznic?
- Raczej nie – poklepał mnie po plecach i
odsunął się z chrząknięciem, przystawiając piąstkę do ust. – Ty masz gips, a ja
jestem hetero. – Posłał mi nienaturalny uśmiech i poklepał mnie po ramieniu. Tak
po męsku. A potem wyszedł, mówiąc, że idzie posprzątać w kuchni.
Ja usiadłem z powrotem na sedesie i
popatrzyłem na plamy krwi na podłodze.
I gdzie
jest prostownica Bam’a, kiedy jest potrzebna?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz