niedziela, 22 października 2017

Mark's little secret [#14]




Gdybym powiedział, że wróciłem teraz do normalności i wstawania o szóstej rano, po tych kilku dniach na Jeju, to musiałbym skłamać. Znowu. Nie mówiłem o tym wcześniej, ale nawet na Jeju budziłem się o tak wczesnej porze, kiedy jeszcze wszyscy inni spali. Czekałem kilka godzin, aż się obudzili, leżąc i scroolując strony Internetu. Od jakiegoś czasu mam też problemy ze snem. Zasypiam po drugiej, potem budzę się o piątej czy szóstej i nie jestem wcale wypoczęty, nie mam siły ani chęci na nic. Dzisiejsza noc przebiegała właśnie w ten sposób. Na szczęście i tak miałem o ósmej stawić się znowu na komisariacie. Nie wyjaśniono mi jeszcze, w jakim konkretnie celu, ale kazali się nie stresować zbytnio, mówiąc, że wszystko robią dla mojego dobra. I wszystko byłoby fajnie, gdyby nie fakt, że moje dobro, to ostatnie, czego teraz chcę. No, może przed ostatnie, bo jednak mam dość tych wszystkich warstwiących się problemów, ale najbardziej martwię się teraz o GOT7 i Jaehee.
Na miejscu ten sam policjant, który przesłuchiwał mnie poprzedniego dnia usiadł ze mną w swoim biurze, mówiąc, że musimy o czymś porozmawiać.
- Z początku Yong Jaehee miała być jedynie przesłuchiwana, tak samo jak pan i reszta – zaczął, usiadłszy na swoim miejscu i zaprosił mnie, bym zajął krzesło naprzeciw niego. - Jednak, kiedy oddała naszym informatykom swój telefon, żeby sprawdzić, od kogo dostawała te wiadomości, dokładnie wczoraj rano poprosiła o użycie go i wysłanie jednego sms’a. – Nie wtrącałem nic w jego wypowiedź. Wolałem sobie odpuścić zbędne „ah tak?” i inne niepotrzebne słowa. Poza tym nie pałałem jakąś wielką sympatią, do tego człowieka, nawet mimo jego grzeczności wobec mnie. - Na którego odpowiedź dostała… od pana.
„Tęsknię za tobą” – o tego sms’a mu chodziło. Faktycznie, wczoraj rano, jeszcze na wyspie napisała do mnie, a ja odpisałem jej to. Tak bardzo za nią tęskniłem. Tak bardzo dalej za nią tęsknię.
– Dziewczyna nigdy nie pisała do pana takich treści, jednak pan napisał do niej, że za nią tęskni. Jeśli między wami coś było…
- Nie, to nie tak… - Westchnąłem głęboko. - Ona… naprawdę się tylko przyjaźnimy. Ale byłem jakiś czas daleko, długo się nie widzieliśmy przedtem, a jeszcze miałem drobną sprzeczkę z moim przyjacielem. Po prostu bardzo chciałem ją zobaczyć.
-Wie pan, to naprawdę dziwne, że znacie się tak krótko a wiąże was jedynie przyjaźń – mówił – proszę zrozumieć naszą dociekliwość.
- Oczywiście. Rozumiem  - odparłem, kiwając głową.
- Przesłuchaliśmy dzisiaj ponownie Yong Jaehee. Nic jednak nie wskazuje, by miała w zamiarze wyrządzenie panu krzywdy.
Jasne, że nie, bez przerwy to powtarzam.
Była także pod obserwacją psychologa, który potwierdził nasze zdanie, iż nie stanowi ona wobec pana żadnego zagrożenia.
-Czy pozwolicie jej teraz wrócić do domu?
- Tak, została dzisiaj odeskortowana do mieszkania w Bongeunsa-ro.
- Co? – wyrwało mi się, zanim pomyślałem.
- Coś nie tak? – zapytał zdziwiony.
- Nie, nie – zaprzeczyłem prędko i podziękowałem, a następnie opuściłem komisariat.


Wszedłem do samochodu menagera i zdjąłem z buzi maskę.
- Dlaczego do was nie wróciła? – zapytałem po chwili milczenia. Menager do czasu aż się odezwałem patrzył w moim kierunku, a w końcu obrócił wzrok w stronę jezdni i odetchnął głęboko i jakby smutno. – To wasza, czy jej decyzja?
- Mark… - zaczął ciężko i znów westchnął, nim spojrzał na mnie ponownie. – To już sprawa między nią, a tobą. Musicie sami porozmawiać. – Ekspresja na jego twarzy była iście pogrzebowa. Mówił mi o tym w taki sposób, jakby opowiadał o śmierci ważnej dla nas obydwu osoby, a ja siedziałem tam w ciszy i patrzyłem na niego, próbując doszukać się czegoś więcej, bo niczego nie rozumiałem. Miałem z nią porozmawiać, więc żyła. A jeśli to sprawa którą jedynie we dwoje musieliśmy omówić, to dlaczego on tak się tym przejął? – Zawiozę cię do niej od razu.
I chociaż wypytywałem bez przerwy o powód, dla którego tak koniecznie musieliśmy porozmawiać, dlaczego to było takie smutne i co się działo, przez całą drogę nie usłyszałem ani słowa odpowiedzi. Pod same drzwi zostałem odprowadzony przez menagera, który stwierdził, że zaczeka na mnie przed nimi, mimo, że na klatce schodowej było potwornie zimno. Właśnie wtedy przypomniałem sobie, że w domu Jaehee ostatnim razem wcale nie było lepiej. Zapukałem. Podeszła do drzwi, otworzyła, uśmiechnęła się delikatnie widząc mnie przed sobą, a potem wpuściła bez słowa do środka, kiedy zobaczyła za mną menagera. Tak, jak się spodziewałem, w środku nadal było zimno.
- Usiądziesz? – zaproponowała, wskazując kanapę. – Przynieść ci kocyk? Chociaż… pewnie nie zostaniesz na długo, skoro pan Kang czeka tam na ciebie – zauważyła z przykrością.
- Dlaczego wróciłaś tutaj? – Nie chciałem tracić czasu na gadanie o niczym. Chciałem dowiedzieć się w końcu, o co chodziło. – Tu jest niebezpiecznie. Co jeśli przyjdą po ciebie? Jeszcze ich nie złapali.
- Wszystko będzie w porządku – powiedziała ze słabym uśmiechem.
- Przecież ty jesteś tu kompletnie sama. Jest zimno, nie masz pieniędzy na remont i wymianę okna… Myślisz, że dasz radę w ogóle utrzymać to mieszkanie sama? I jeszcze wyżywić się z tego?
- Będzie dobrze…
- W ogóle z czego? Masz pracę? Co ze studiami? Co z twoimi marzeniami?
Dziewczyna podeszła do mnie powoli i przytuliła mnie, delikatnie owijając swoje ręce wokół moich pleców. Pamiętała o moich złamaniach. Nawet teraz. Nie widziałem jej twarzy, ale słyszałem, jak ciągnie nosem i głęboko oddycha. Dlaczego wszyscy są smutni?
- Mark – powiedziała po chwili ciszy. – Dziękuję ci, że byłeś moim przyjacielem. Za to, że otworzyłeś dla mnie swoje serce i podzieliłeś się ze mną tyloma sekretami. – W jej głosie słychać było, że starała się nie płakać. – Obiecuję, że zostaną one we mnie bezpieczne. – W tym momencie odsunęła się i cofnęła o krok w tył. Wytarła oczy z łez, uśmiechnęła się i złożyła dłonie na pasie. – To był zaszczyt, móc cię znać. – I ukłoniła się przede mną w pół. Trwałą tak przez chwilę i podniosła się powoli, ze wzrokiem wbitym w podłogę. Ja oddychałem niespokojnie, nie mogąc ogarnąć umysłem całej sytuacji. A mówili w szkole, że jestem jednym z najbardziej inteligentnych uczniów.
- Nie… Jaehee-ah… Nie możesz, nie ty… Dlaczego? – Dziwiłem się, że jeszcze nie ciekły mi łzy po policzkach. Czy to możliwe, że wyczerpał się mój limit? Odwodniłem się? – Dlaczego? To przeze mnie? Coś zrobiłem nie tak? Przepraszam, poprawię się, proszę…
- Mark! – podniosła głos, tylko po to, by mi przerwać dalsze lamenty. – To nie twoja wina. To po prostu… nie ma sensu. Narażam cię tylko na niebezpieczeństwo… poza tym ty jesteś z innego świata. Nie powinieneś się ze mną zadawać.
- O czym ty mówisz? – wygiąłem brwi w zdezorientowaniu, bólu i zniecierpliwieniu na raz. – Nie możesz mnie zostawić, nie poradzę sobie bez ciebie.
- Musisz nauczyć się panować nad emocjami, Mark – powiedziała z troską i bardzo poważnie. - bo inaczej przerodzą się w uczucia, których już nie powstrzymasz. Mówię to też do siebie.


Na początku nie rozumiałem tych słów. Oczywiście zgadzałem się z tym, że emocje przeradzają się z czasem w uczucia. Rozumiałem, że sam powinienem nad tym zacząć panować. Tylko, że to trudne. Panowanie nad emocjami jest naprawdę ciężkie, kiedy samemu jest się jednym wielkim kłębkiem emocji. Ale dlaczego powiedziała, że kieruje te słowa także do siebie? Nie widziałem, by kiedykolwiek miała problemy z kontrolą własnych uczuć. I dlaczego postanowiła zakończyć znajomość?
Nawet nie ma mowy, żebym się na to zgodził. Nigdy w życiu! Ta laska to jedyna osoba, której tak bardzo ufam, która tak wiele o mnie wie. Nie mogę jej stracić. Nie zgodziłem się więc na zrywanie kontaktu, aczkolwiek wyszedłem, wściekle trzaskając za sobą drzwiami, czego niemal natychmiast pożałowałem, wystraszony, że mogłem tym huknięciem rozwalić jej pół tego telepiącego się małego mieszkanka. Mam nadzieję, że z mieszkaniem i drzwiami jednak w porządku.
Do piętnastej snułem się po dormie, co chwila zaczepiany przez Jinyoung’a, ale naprawdę nie miałem ani siły ani ochoty na kłótnie z nim, a na nic innego się nie zanosiło. Ciągle wypytywał o Jaehee, a nie chciałem o niej rozmawiać. Nie przypuszczałem nigdy przedtem, że kiedykolwiek mnie tak zdenerwuje ta mała święta panienka, ale tym razem przegięła. Ona wpłynęła nieodwracalnie na moje życie, a moja obecność w jej życiu także zmieniła je diametralnie. Choćby przyprawiając ją o śmierć ojca.
Smutny, zły i zmęczony zadzwoniłem do Jackson’a, bo nawet z Park’iem w domu czułem się potwornie samotny. Porzucony przez kolejną osobę, na której mi zależało.
Siedziałem w kuchni na parapecie, trzymając przy uchu telefon, kiedy usłyszałem w słuchawce:
- Mark, mój najlepszy przyjacielu!
- Twój jedyny – bąknąłem, na co prawie usłyszałem, jak Chińczyk się oburza. – Co słychać?
– Są straszne nudy, na dworze pada deszcz, ta mała świnka ChrumChrum wróciła właśnie ze spaceru ze swoim chłopakiem i jest cała przemoczona, Liderzy romansują dzisiaj w swoim pokoju, a BamBam chce się chyba zabić na kablu od swojej prostownicy. – Chciałem mu powiedzieć, że jego prostownica jest bezużyteczna, jeśli chodzi o takie sprawy, ale tylko wystraszyłbym niepotrzebnie Jackson’a, a przecież miałby to być tylko żart.
- A ty co robisz? – zapytałem, dostrzegając kątem oka Jinyoung’a wchodzącego do kuchni, bo usłyszał, że woda w czajniku już mu się zagotowała. Nie wiem, co robił, ale wyciągnął dwie szklanki.
-  Ja siedzę z dziewczynami i maluję paznokcie na różowy. – Ta nowina odciągnęła zupełnie moją uwagę od Park’a, a ja wytrzeszczyłem oczy w przestrzeń i uśmiechnąłem się szeroko, słuchając, co ten idiota do mnie gadał. – Stary, nawet sobie nie wyobrażasz, jakie to obrzydliwe uczucie. Nie rozumiem, jak one mogą sobie to robić codziennie. Jeszcze śmierdzi, jakby zawierało całą tablicę Mendelejewa. – Zaśmiałem się cicho. - Tylko się dziwię, że jeszcze mi palców nie wypaliło.
- No popatrz, nigdy bym nie przypuszczał, że nasz J Flawless—
Kiedy Jinyoung próbował coś wyciągnąć z szafki obok okna, musiałem się jakoś przesunąć, ale zrobiłem to tak niefortunnie, że zleciałem z parapetu, jeszcze, waląc nogą w stół i dwie szklanki wypełnione wrzątkiem zleciały na podłogę, roztrzaskując się tuż obok mnie. Mój telefon, podobnie wylądował prawie w tej gorącej kałuży, ale na szczęście Jinyoung w porę go podniósł i jednocześnie pomógł mi wstać. Ja przekląłem w międzyczasie chyba wszystkich istniejących świętych z każdej możliwej religii na świecie i dodatkowo jeszcze obraziłem Koreańczyka. Ten podniósł zaraz mój telefon i pożegnał się za mnie z Jackson’em, a potem odłożył telefon na stole.
- Hyung, zraniłeś się…
- Nic mi nie jest, gamoniu, dlaczego—
- To nie było pytanie, debilu! – warknął, łapiąc mnie za niezłamaną rękę. Podniósł mi ją przed oczy i pokazał spore rozcięcie na wewnętrznej stronie dłoni i nadgarstka. – Krwawisz, widzisz?
Zaczęło faktycznie boleć dopiero, kiedy zobaczyłem ranę. A nawet ze trzy. W jednej chyba nawet jeszcze jakiś kawałek siedział. Wtedy dotarło do mnie, że mocno krwawię i chyba powinienem jechać do szpitala, ale ja tam za cholerę nie wrócę. Nie będę, jak kaleka co miesiąc jeździł do szpitala!
- O nie – mruknąłem, patrząc w oczy chłopakowi i pokręciłem głową.
- Hyung…
- Nie hyung’uj mi tu, nie pojadę tam, nie ma bata, zapomnij!
- To co zamierzasz zrobić? Wykrwawić się? W takim razie żegnaj, powiem twoim rodzicom, że mieli zgejowaciałego syna, którego głupota go zabiła!
- Nie chrzań, tylko się tym zajmij! – krzyknąłem, wyprowadzony z równowagi.
- Ja? – zapytał, wielce zdziwiony.
- Nie, kuźwa, G-Dragon! – Naprawdę musiał być idiotą. – A kto? Sam mam sobie to zrobić? To wszystko twoja wina, to teraz napraw.
- Aigoo – jęknął, obrażony. – Dobra, chodź do łazienki.
- I wytrzyj potem to bagno w kuchni! – marudziłem, omijając kałużę i kawałki szkła na podłodze.
Wszedłem do łazienki za chłopakiem, usiadłem na zamkniętej desce od sedesu, a Jinyoung wyciągnął apteczkę z szafki i szukał w niej potrzebnych rzeczy, kiedy z mojej dłoni kapały na podłogę krople krwi jedna po drugiej.
- I potem ogarnij też tą krew tutaj.
- Jakbyś sam rąk nie miał – mruknął, na co ja popatrzyłem wymownie w jego stronę. Kiedy on spojrzał na mnie i dotarło do niego, że właśnie zranił mi jedyną sprawną łapę, syknął pod nosem i przeklął cicho.
- Cholera. Bo ty się zawsze w jakieś gówno musisz wpakować i potem tak wychodzi!
Nie przestawał pierdzielić od rzeczy nawet, kiedy już wyjął mi z rany kawałek szkła, na szczęście ani duży, ani zbyt mały, oczyścił je i zawiązywał mi rękę w bandaż.
Wtedy już siedziałem cicho i tylko słuchałem, jaki to jestem beznadziejny, bezużyteczny i do tego głupi. Teraz dopiero z oczu skapnęła mi na jego dłoń łza. Park natychmiast zatrzymał się, zamarł, prawie skamieniał. Gdy popatrzył mi w oczy tak z dołu, mogłem tylko odwrócić wzrok i pozwolić kolejnej głupiej kropli opuścić orbitę mojego oka.
- Przepraszam – powiedział nagle. – Przepraszam, nie powinienem tak mówić.
Niezręcznie popatrzył na mnie, by w końcu wstać i pociągnąć mnie za sobą za moje ramiona. Później natychmiast przyciągnął mnie do siebie i przytulił mocno. Nie tak, żeby mnie zaraz miażdżyć, ale nie uważał na moje żebra tak, jak Jaehee. Opuściłem głowę na jego ramię.
- Co ty robisz? – bąknąłem w końcu.
- Tulę cię – odparł zwyczajnie. – Jesteśmy przyjaciółmi. Wiesz, że tacy czasami też się przytulają?
- Te, przyjacielu – Doceniam gest. Ale nie w tej chwili, proszę. – To może przeniesiemy się od razu pod prysznic?
- Raczej nie – poklepał mnie po plecach i odsunął się z chrząknięciem, przystawiając piąstkę do ust. – Ty masz gips, a ja jestem hetero. – Posłał mi nienaturalny uśmiech i poklepał mnie po ramieniu. Tak po męsku. A potem wyszedł, mówiąc, że idzie posprzątać w kuchni.
Ja usiadłem z powrotem na sedesie i popatrzyłem na plamy krwi na podłodze.
I gdzie jest prostownica Bam’a, kiedy jest potrzebna?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz