środa, 7 lutego 2018

Double World [#4]




Zarówno dziewczęta, jak i zamaskowani mężczyźni patrzyli w stronę czarnowłosej dziewczyny poważnie zdziwieni. Chociaż może ci dwaj obcy lepiej to ukrywali.
- Zwariowałaś? – zapytała Tzuyu, patrząc z niedowierzaniem na Minę. - O czym ty mówisz? Jak to chcesz iść z nimi?
- Jestem silna i zwinna. Trenuję gimnastykę, znam zasady samoobrony i podstawy sztuk walki Wu Shu. - Mówiła w taki sposób, jakby zdawała raport wojskowy. Stała prosto, na baczność i patrzyła prosto w zacienione oczy Jina. - Jestem gotowa nauczyć się obsługi broni palnej.
- Ale co to ma być? Wycieczka krajoznawcza? – warknął chłopak w masce. – Uważacie, że to zabawne?
- Oczywiście, że nie. Jestem śmiertelnie poważna – odparła twardo, posyłając mu adekwatne spojrzenie. Yoojung próbowała zrozumieć, co się właśnie wokół niej działo, a jednak wiedziała tylko tyle, że jeśli się nie pospieszą, na ulice za moment wyjdą boan. Rozpoczną swoje łapanki i spisywanie osób włóczących się po godzinie policyjnej. Kary na nich nakładane są surowe, przy czym strażnicy mają prawo użyć siły, czy nawet przemocy. Obywatelki tego miasta są karane praktycznie rzecz biorąc za nic. Ich jedyną winą jest to, że nie zdążyły wrócić do mieszkań w odpowiednim czasie.
Jeśli boan trafią na nich w tym zaułku, ktoś z pewnością straciłby życie, a reszta byłaby odpowiednio ukarana. Jeśliby się nad tym zastanowić, samo spotkanie z tymi dwoma mężczyznami było przestępstwem - zdradą rządu, miasta i całej społeczności.
- Mina! - Po raz kolejny zawołała Tzuyu i znów została zignorowana.
- Dlaczego chcesz z nami iść? - zapytał Jin.
- Chcę się czegoś dowiedzieć.
- Czego?
- To tajemnica.
- W takim razie zapomnij. – Jin już odwracał głowę w stronę swojego kolegi, by dać mu sygnał do odwrotu. Zanim, jednak to uczynił, Mina złapała go za rękaw, zwracając z powrotem na siebie jego uwagę.
- Proszę! – Wyglądała na mocno zdesperowaną. Mimo wszystko próbowała zachować zimną krew, ale wydawało się, jakby miała upaść na kolana i krzyczeć, gdyby faktycznie pozbawili jej szansy na opuszczenie Tenera.
- Idąc z nami stajesz się rebeliantem bądź naszym zakładnikiem - zaczął, odrywając od siebie dłoń dziewczyny. - Cele rebeliantów muszą być znane dowódcom, w tym przypadku mnie. Możesz zostać zakładnikiem na własne życzenie, ale obiecuję - nachylił się nad dziewczyną, groźnie patrząc jej w oczy. – że zaczniesz błagać o śmierć. To nie zabawa. To wojna. Rozumiesz?
Po chwili milczenia Mina odwróciła wzrok,  przygryzając mocno swoją wargę a w końcu dała znać wzrokiem Jinowi, by odeszli na bok. Dziewczęta wymieniły ze sobą zagubione spojrzenia, a drugi z rebeliantów nie spuszczał z nich czujnego wzroku.
- Zgoda - rzekł dowódca w kapturze po tym, jak usłyszał odpowiedź czarnowłosej.
- Co?! - zdziwiony wspólnik, opuścił broń z tego całego zaskoczenia, co okazało się być poważnym błędem.
Wykorzystując chwilę nieuwagi przeciwnika, Tzuyu kopnęła dłoń, trzymającą pistolet, który wylądował pod stopami Doyeon. Chaeyoung natychmiast zaatakowała mężczyznę - kopnęła go z pół obrotu w brzuch i wykręciła jego ręce do tyłu. Następnie podcięła mu kolana od tyłu, przez co upadł najpierw na klęczki przed Tzuyu, a po chwili na twarz, pchnięty przez Son Chae. Widząc to, Mina wykręciła zwinnym ruchem pistolet z dłoni Jina i cofnęła się, celując w niego w obawie przed atakiem z jego strony. Wtedy Somi popatrzyła na broń, leżącą pod stopami Doyeon i prędko ją podniosła. Prędko oceniła poziom zagrożenia i zdecydowała wymierzyć pistolet w kierunku poległego rible (jak też mówiono na rebeliantów w slangu Tenera).
- I-ssi! – syknął leżący intruz, widząc wymierzoną w swoim kierunku broń. – Nie rozumiecie! Wszyscy zginiemy, jeśli nas tu razem znajdą wasi strażnicy! Wy też!
- A co jeśli to my pokonamy rebeliantów? – zapytała Tzuyu, krzyżując dłonie na piersi. – Czy nie zostaniemy wtedy bohaterkami?
- Gówno prawda! – warknął po raz kolejny ten w masce. Jin milczał, obserwując uzbrojone dziewczęta. – Jeśli zginiemy z waszych rąk, to wy odpowiecie przed tutejszym rządem. A jeśli nas im oddacie, same będziecie przesłuchiwane i za pewne torturowane.
- Lepiej będzie jeśli dacie nam odejść i o wszystkim zapomnicie. – Tym razem odezwał się mężczyzna w kapturze.
- Choi Yoojung. – Wspomniana zwróciła swój wzrok na Minę. – Można im ufać?
W odpowiedzi Yoojung pokiwała głową. Mina odetchnęła głęboko i cały czas celując w stronę Jina, przeszła obok i stanęła pomiędzy nim a Yoojung, a następnie oddała broń mężczyźnie.
- Chcę być po waszej stronie – powiedziała, patrząc mu w oczy.
Jin kiwnął głową i chwycił pistolet. W tym momencie Jeon Somi, która do tej pory czujnie obserwowała każdą rzecz, przełknęła ślinę i uniosła pistolet nieznacznie. Skierowała go na Chaeyoung. Podeszła do niej pewnie, tym samym zmuszając dziewczynę, aby puściła mężczyznę i odsunęła się od niego pod sam śmietnik.
- Yah, Jeon Somi – mruknęła Tzuyu, widząc jej poczynania.
- Zamknij się – syknęła w odpowiedzi. – Ty w masce, wstawaj. – Chłopak natychmiast podniósł się i wtedy wszyscy zobaczyli, jak dziewczyna opróżnia magazynek, a następnie wystrzela dawno załadowaną kulę w powietrze ponad swoją głowę. Oczywiście narobiła przy tym takiego hałasu, że nie tylko boan mogły się tym zainteresować. Zdecydowanie skróciła czas ucieczki intruzów. Wcisnęła w dłonie chłopaka pusty pistolet, a potem podeszła do Yoojung i przytuliła ją tak, jak jeszcze nigdy.
- Kocham cię, mała – szepnęła. Odsunęła się od niej i odeszła tyłem, zatrzymując się obok bliskiej zawału serca Doyeon. – Spadajcie stąd, zaraz tu będą!
W kolejnych sekundach pozostałe cztery dziewczyny obserwowały, jak zamaskowany chłopak, potem Mina, Yoojung i na końcu mężczyzna w kapturze opuszczają miasto, przechodząc przez dziurę na drugą stronę muru.
- Somi, coś ty zrobiła – wyszeptała, zapłakana Doyeon.

Yoojung zawsze opowiadała im o tym, jak na świecie było zanim podzielono ludzi. Doyeon kręciła na to głową, wolała bezpieczne i wygodne życie w Tenera. Przecież, aby żyć szczęśliwie i bez kłopotów wystarczyło trzymać się przepisów. Nie widziała większego sensu w łączeniu światów kobiet i mężczyzn. Ale to dlatego, że nigdy nie chciała tak naprawdę o tym myśleć. Bała się, że mogłaby dojść do podobnych wniosków, co Yoo. A to, o czym ona myślała było nie tylko nieodpowiednie, ale gdyby ktokolwiek inny się o tym dowiedział, zostałaby prawdopodobnie aresztowana i ukarana za zdradę społeczeństwa. Nikt nigdy nie lubił zdrajców, prawda? Ale dla Somi to nie była zdrada. Dla niej to wszystko w jakiś sposób układało się w całość i było logiczne. W głębi serca przyznawała jej rację. Rible byli dla niej bohaterami i podziwiała ich za to, co robili dla ludzkości każdego dnia. Nie wierzyła w to, co mówili o nich w telewizji. Media przepełnione były propagandą, cały dystrykt Performujący od początku wpajane ma zasady, jakimi kierowany jest Teneranijski show biznes. Z resztą każdy dystrykt w Tenera odczuwał potężną presję ze strony rządu i polityków. Każdy wiedział, że nawet wewnątrz miasta kryło się wiele kobiet, które nie godziły się na aktualny utopijny ustrój. Prędzej, czy później powstaną spod ziemi. To tylko kwestia czasu. I być może to właśnie Choi Yoojung zapaliła lont.
Cała ulica po drugiej stronie bloków, za którymi stały nagle zapłonęła światłem reflektorów i rozbrzmiała piskiem alarmu antyterrorystycznego. Tzuyu i Chaeyoung wybiegły z zaułka, pozostawiając na miejscu przyjaciółki Yoojung.
- Doyeon-ah – odezwała się po chwili milczenia Somi. – Już nic nigdy nie będzie takie samo.
Ale co się teraz stanie? Zostaną aresztowane. Somi zostanie ukarana za używanie broni palnej i zakłócanie porządku – i to w najlepszym wypadku. Możliwe, że wszystkie cztery zostaną zatrzymane i przesłuchane. Służby wewnętrzne prędko zbadają teren zaułka i odkryją, że mężczyźni włamali się do środka. I co wtedy? Powinny zgłosić to boan. Ale czy wtedy zostałyby uznane za niewinne?
- Doyeon – Somi obróciła się przodem do swojej przyjaciółki. – Ja muszę iść z nimi.
- Nie, Somi-ya…
- Jeśli teraz pobiegnę, to jeszcze zdążę. Dam radę ich dogonić, zanim boan mnie złapią. – Doyeon patrzyła bezsilnie, jak jej przyjaciółka zbiera z ziemi porozrzucane kule od pistoletu, który wcześniej sama unieszkodliwiła i pakuje je do kieszeni swoich spodni. – Zaniosę im to, na pewno nie mają ich zbyt wiele.
 - Somi.
- Kim Doyeon, słuchaj uważnie. – Dziewczyna podeszła do swojej przyjaciółki i ułożyła swoje dłonie na jej ramionach. – Zawsze rób to, co podpowiada ci twoje serce. Rozum zawsze da się zmanipulować, ale twoje serce… serce zawsze wybiera dobro. – Objęła ją mocno, a na końcu jeszcze ucałowała w czubek pochylonej głowy. Wytarła mokre policzki Doyeon swoimi kciukami i powoli cofnęła się pod sam mur. – Do widzenia, Kim Doyeon! – zawołała, ze szczerą nadzieją na to, że jeszcze kiedyś się zobaczą.
I wyszła. Przeczołgała się przez dziurę i wyszła po drugiej stronie, gdzie trawa sięgała jej do pasa, a przed nią rozciągała się wydeptana ścieżka, którą wcześniej musieli biec rebelianci. Postawiła pierwszy krok do przodu. Drugi. Kolejny i coraz szybciej. Zaczęła biec. Miała przed sobą niecały kilometr tego zielonego oceanu dzikiej trawy i dalej… przed nią rozciągała się kolejna ściana. Przerażająco ogromna, dzika i niebezpieczna otchłań. Przed nią rozciągał się Wielki Las, albo inaczej Ferrus. Krążyły o nim jedynie legendy, bo nikt tak naprawdę nie powrócił stamtąd żywy. Mówią, że albo rozszarpią cię zwierzęta, albo zatrują rośliny, a w najgorszym razie wpadniesz w ręce rebeliantów. Najgorsze nie wydawało się teraz dla niej takie, jak mówiono w Tenera. Pozostało zmierzyć się ze zwierzętami i roślinami. No chyba, że przedtem strażnicy zastrzelą cię z murów.
Strzał. Upadła na ziemię. Trafili ją? Nie. Nic jej nie bolało. Wystraszyła się tylko.
- Głupia wariatka – zaśmiała się, podnosząc na nogi i obróciła w stronę miasta. Zauważyła na jego murze jedną strażniczkę, która nagle jakimś cudem pomnożyła się razy cztery (albo po prostu zza jej pleców wyszły trzy inne). – O cholera! – W sekundę po tym, jak zobaczyła w swoim kierunku lufy karabinów, wzięła nogi za pas i pobiegła, co sił w stronę lasu. W życiu się tak nie bała o swoje życie, jak w tym momencie. Kiedy rozległy się za nią strzały karabinów maszynowych, krzyknęła, przerażona i złapała się za głowę, jakby to miało jej w czymkolwiek pomóc.
- Yoojung-ah!!! Choi Yoojung!!! – wrzeszczała, zanim jeszcze wbiegła do legendarnej, mrocznej dziczy.
W końcu strzały ucichły, światło księżyca skryło się za koronami drzew, a w tyle widziała już jedynie skrawki murów miasta, przysłonięte konarami i prześwitujące pomiędzy nimi światło reflektorów, zatrzymała się i oparła o pień jednego z nich, by złapać oddech. W tej części lasu nie powinny chyba jeszcze występować żadne z bestii, o których słyszała. Była zbyt blisko granicy, czyli jako-tako bezpieczna, nawet jeśli zapadał już zmrok. A przynajmniej tak myślała, póki nie zaczęła odczuwać potwornego bólu w łydce. Okazało się, że jednak trafiły. Została postrzelona i mocno krwawiła, dlatego natychmiast odwróciła wzrok od swojej rany. Pomyślała, że wtedy bolałoby ją mniej, ale siła jej umysłu nie była najwidoczniej na tyle rozwinięta, by zignorować tak potworne uczucie. Nie wiedziała, czy powinna teraz wołać o pomoc, czy nie zwabiłaby tym owych bestii.
W sumie… zginę tu tak czy owak, jeśli nie spróbuję, pomyślała. Nie mogą być przecież daleko stąd.
- YooJung!!!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz